Jak co roku, polscy misjonarze z całego świata zjeżdżają na wakacje do Polski. W tym prawo do takiego przypadającego raz na trzy lata urlopu miało 130 pracowników misji świeckich i duchownych. Idziemy, 6 lipca 2008
Jak co roku, polscy misjonarze z całego świata zjeżdżają na wakacje do Polski. W tym prawo do takiego przypadającego raz na trzy lata urlopu miało 130 pracowników misji świeckich i duchownych. W Centrum Formacji Misyjnej rozmawiali z bp. Stanisławem Budzikiem, sekretarzem Episkopatu Polski. Spotkali się z premierem Donaldem Tuskiem. O swojej pracy w Kamerunie, gdzie 5 lat temu powstała misja, opowiedziały nam s. Wirgilia i s. Jacqueline, karmelitanki Dzieciątka Jezus.
S. Wirgilia pochodzi z Polski, ciemnoskóra Jacqueline jest rodowitą Kongijką. Z Kamerunu do Polski przyjechały na trzy miesiące, aby wzmocnić się fizycznie i duchowo, zebrać środki finansowe do pracy i zrobić konieczne badania pod kątem chorób tropikalnych. To standard dla każdego misjonarza ze zgromadzenia karmelitańskiego, który raz na trzy lata przyjeżdża do kraju.
Leżące na wschodzie Kamerunu Dimako liczy dziś 8 tysięcy mieszkańców. – Choć z burmistrzem i administracją, jak przystoi na małe miasto, poziomem infrastruktury przypomina ubogą wioskę – mówi s. Wirgilia. Ponad pół wieku temu przybyli tu Francuzi. Otworzyli fabrykę sklejki, uruchomili tartak. Kiedy wyeksploatowali okoliczne lasy, opuścili region. Miasteczko podupadło i opustoszało. Pozostała sypiąca się drewniana zabudowa, przeżarta przez korniki.
- W 2003 r. przyjechałyśmy zakładać tu misję. W opłakanym stanie zastałyśmy dom, który przez 17 lat nie był zamieszkiwany. W ścianach dziury na wylot, okna bez szyb i studnia ze skażoną wodą. Z odległej o kilkaset metrów pompy wodnej przynosiłyśmy wodę pitną – opowiada s. Wirgilia. Razem z siostrą Alojzą, misjonarką z 25-letnim doświadczeniem, jako pierwsze dotarły na miejsce. Dwa miesiące później dojechały kolejne siostry. Dzisiaj jest ich pięć. Diecezja Doume – Abong’ Mbang pomogła wznieść murowany dom i kaplicę. W kwietniu tego roku miejscowy biskup – Polak Jan Ozga, poświęcił budynki.
O godz. 5.00 rano jest pobudka. O 6.00 wschodzi tu słońce. Po modlitwach, Mszy św. i śniadaniu około 8.00 ruszają do pracy. Siostra Wirgilia jedzie samochodem misyjnym na katechezę do szkoły w miasteczku albo do którejś z sześciu wiosek, które podlegają misji. W wioskach są już przygotowani katechiści spośród tubylców. – Ale trzeba ich nadzorować, bo nie każdy przyjął chrzest. Do tego sakramentu przygotowujemy 3 lata – mówi siostra Jacqueline. Korzystają na tym „pantykotyści” (zielonoświątkowcy) albo adwentyści, którzy chrzczą chętnych już po miesiącu. Ewangelizacja nie jest prosta. Zdarza się, że miejscowi przyjmują chrzest po kilka razy, bo w różnych wyznaniach. Kto pojawi się pierwszy, ten staje się duchowym przywódcą. – Jeśli w niedzielę przyjedzie pastor, idą na nabożeństwo do niego, a jeśli katolicki ksiądz, to idą słuchać księdza. Wśród wielu innych wyznań, przewijają się też sekty, a wśród nich Świadkowie Jehowy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.