Kiedy dzielisz pomieszczenie o wymiarach 2x3 m z pięcioma innymi więźniami, to w takim życiu nie ma już miejsca na prywatność. Dlatego tak ważny jest tu każdy kąt, który będzie można oddać dla Boga, bo wtedy jesteś z Nim sam. Idziemy, 14 września 2008
– Podczas mojej sześcioletniej posługi nauczyłem się nie stosować uogólnień. Nie wszyscy recydywiści są zdemoralizowani i nie wszyscy wychodzący są zresocjalizowani. To ludzie, którzy nie znają tego świata, zdemonizowali go na własny użytek, a dla swojego wyimaginowanego bezpieczeństwa chcieliby, żeby skazanych na zawsze odizolować – mówi ks. Dariusz. Najtrudniej jest jednak mówić do długoletnich więźniów, mających na kontach morderstwa, rozboje, napady, którzy przynajmniej do 2033 r. mają już zaplanowaną przyszłość. – Co ja im mogę powiedzieć? Że kiedy stąd wyjdą jako dziadkowie, to wszystko im się jakoś ułoży? Oni żyją tu i teraz jest im potrzebna nadzieja albo coś, co pomoże im dotrwać do końca kary. Muszą wiedzieć, że prawdopodobnie nigdy nie odpokutują należycie za swoje winy, ale nie są przez to wykluczeni z Bożej miłości . Opowiadam im więc o Bożym Miłosierdziu, o tym, że aby wywołać w sobie żal i chęć zadośćuczynienie, muszą przede wszystkim wybaczyć sobie – mówi ks. kapelan. Kiedyś po Mszy podszedł do mnie pewien mężczyzna z wyrokiem za morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Nie chciał się spowiadać, bo powiedział, że nie czuje żalu, chciał tylko porozmawiać, ale to może być już pierwszy krok w stronę Boga. Takich ludzi wystarczy czasem tylko wysłuchać, spróbować zrozumieć i obdarzyć szacunkiem. Niezależnie od tego, co zrobili, zawsze zwracam się do nich „pan”.
– Nigdy nie zapomnę pewnej letniej niedzieli, sześć lat temu. Miałem wtedy odprawić swoją pierwszą Mszę dla młodocianych przestępców. Czułem niesamowity lęk, czy sobie poradzę. No i wchodzę, czuję na sobie wzrok 40 ogolonych, „wypasionych” chłopaków. Pamiętam, że na końcu kaplicy było uchylone małe okienko. Miałem ochotę jak najszybciej przedostać się przez kraty za oknem i uciec stąd – śmieje się ks. Darek. – Nie były to może aniołki, ale jakoś udało mi się dotrwać do końca Mszy, a z czasem zdobyć też ich zaufanie i oswoić z tym środowiskiem. Na początku to była jednak praca jak w kosmosie, zupełnie inny świat i ludzie. Trzeba było ustalić jakiś konsensus z funkcjonariuszami. Na parafii, kiedy jest jakiś problem, to rozwiązuje się go na bieżąco, tu trzeba pokonać procedury, pisać podania o pozwolenie, ustalać terminy spotkań, robić grafiki wizyt itp.
Ale włożony wysiłek procentuje potem ogromną satysfakcją.
– Nigdy wcześniej nie cieszyłem się tak z udzielania Komunii Świętej, z licznie przystępujących do spowiedzi więźniów. Tu dzieją się niesamowite rzeczy, widać ludzi powracających z dalekiej i krętej drogi. Powroty po wielu, wielu latach. Widać prawdziwy żal i chęć odmiany swojego życia. I wtedy wiem, że to wszystko ma sens – mów ks. Darek. – Aby dojść do kaplicy od głównej furty, trzeba pokonać 12 metalowych bram, otwieranych automatycznie po wciśnięciu czerwonego guzika. Zawsze się zastanawiam jak to możliwe, że dopiero w takim miejscu można czasem odnaleźć Boga.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.