Biblię czytam po niemiecku

„Kim ja się czuję? Jak Niemcy przyjadą, to ja się czuję Niemką. No a jak tutaj jestem, a tutaj zostałam i umrę, to ja się czuję Polką. Modlę się po polsku, no ale znam Vater unser i inne modlitwy po niemiecku. Zdaje mi się, że ja się już przyzwyczaiłam po polsku. Ale Biblię czytam po niemiecku”. Więź, 2/2007




Weronika poznała przyszłego męża w majątku Koszalin-Gąski: „Pracowałam akurat w świniarni, jak go zobaczyłam. No i on idzie, a ja mówię tak do kierownika: »Ten, co tam idzie z bujną czupryną, to będzie mój mąż« – zażartowałam. A on mówi: »A ty nawet nie wiesz, co to za jeden«. »A, panie kierowniku – mówię – jutro pan nam go da do świniarni, niech nam drzewo porąbie, to zobaczę, jaki to będzie z niego mąż«”.

Kierownik potraktował całkiem serio prośbę dziewczyny i przydzielił młodzieńca z bujną czupryną do prac pomocniczych w budynkach gospodarskich. Młodzi poznali się w marcu, zaś w lipcu wzięli ślub.
Zdarzyło się to niedługo po ślubie, Władysław długo nie wracał z pracy w oborze. Zatroskana żona poszła po męża: „Chodź, Władek – powiedziała – idziemy do domu”. A jeden z kolegów na to: „A czego ty się słuchasz tej Niemry swojej?”. Władysław, wyprowadzony z równowagi, trzasnął w pysk mężczyznę, który obraził jego żonę. Na odchodne rzucił: „To jest moja żona, a nie «Niemra». Ona ma obywatelstwo polskie tak jak ja”. Od tego czasu był spokój – podobne historie właściwie już się nie powtarzały.

W pięćdziesiątym trzecim roku urodziła się Hannelore, Hanusia. W tym samym roku jej świeżo upieczony ojciec został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej, co trwało wówczas trzy lata. To, czym zajmował się w jednostce, okryte było ścisłą tajemnicą wojskową i uniemożliwiało mu przez kilka lat po skończeniu służby wyjazd z kraju.

W pięćdziesiątym ósmym do Niemiec z pięcioletnią Hanusią wyjechała matka Weroniki. Ona sama wraz z mężem mieli wkrótce do niej dołączyć, jednak władze nie zezwalały na wyjazd Władysława. Kolejnym utrudnieniem była zaawansowana ciąża Weroniki. Krótkie rozstanie z Hanusią, planowane na dni, przeobraziło się w rozstanie na lata.

Kiedy Zawadowie mieszkali koło Świdnicy, gdzie przybyli w 1964 roku, ich trzecia córka, Ingrid, która mieszka teraz we Włoszech, pojechała do Berlina i pierwszy raz przywiozła Hannelore. Nie sposób opisać tego, co czuli wtedy rodzice: „To było straszne przeżycie. Ona najwięcej u ojca na kolanach siedziała: »Tato, już mnie nie puszczaj« – mówiła”.

Hannelore wróciła do Niemiec, gdzie czekały na nią babcia i siostra Weroniki – Lodzia (Lotte); wyszła za lotnika, mieszka w Berlinie. Nie ma problemu z tożsamością – czuje się Niemką. Ma za to problem nadmiarem matek: na Werę mówi „mama” i tak samo na Lottę, bo to ona ją faktycznie wychowała.
W poszukiwaniu lepszych warunków bytowych rodzina Zawadów przeniosła się w 1974 roku spod Świdnicy do lubuskiej wsi Siecieborzyce. W miejscowym Państwowym Gospodarstwie Rolnym Władysław i Weronika dostali dobrą pracę. Ale szczęście trwało krótko – tylko kilka miesięcy małżonkowie mieszkali tu razem. Władysław zginął w niejasnych okolicznościach, kiedy wracał z pracy do domu. Żona znalazła go na poboczu. Żył jeszcze, ale był już bliski śmierci. Śledztwo niczego nie udowodniło. Wersja żony jest następująca: „Ten, na którego miejsce on przyszedł pracować, zabił go”.
Weronika Zawada od ponad trzydziestu lat jest wdową. Gdyby wyjechała do Niemiec, nie byłaby. Mąż by żył, nikt by za nią nie krzyczał „Niemra”, Hanusia miałaby jedną mamę. Gdyby.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...