„Solidarni 2010” – czyli jakie jest prawdziwe oblicze Polski

Niedziela 20/2010 Niedziela 20/2010

Z Janem Pospieszalskim – znanym dziennikarzem telewizyjnym, twórcą programu „Warto rozmawiać”, współautorem filmu dokumentalnego „Solidarni 2010” – rozmawia ks. Ireneusz Skubiś

 

KS. IRENEUSZ SKUBIŚ: – W czasie, kiedy Polska przeżywała wstrząs po katastrofie prezydenckiego samolotu, Pan z mikrofonem znalazł się pośród nas. Proszę opowiedzieć, jak Pan to wszystko rejestrował.

JAN POSPIESZALSKI: – Miałem zaszczyt być dołączony do ekipy telewizyjnej Programu 1 TVP, relacjonującej uroczystości w Katyniu 10 kwietnia br. Ta potworna katastrofa spowodowała, że ceremonia się nie odbyła – z małym wyjątkiem, a właściwie z fundamentalnym wyjątkiem. Otóż w programie uroczystości na cmentarzu w Lesie Katyńskim oprócz salw honorowych, ważnych przemówień, apeli, nadania orderów i odznaczeń miała się odbyć również, celebrowana przez śp. bp. Tadeusza Płoskiego, Msza św. I nagle wraz z prezydenckim samolotem, który runął na ziemię, rozpadł się również cały misternie przygotowany scenariusz uroczystości. Nie cały jednak, bo okazało się, że Ofiara Eucharystyczna Jezusa Chrystusa pozostała aktualna. I wtedy tam, w całym tym dramacie, kiedy powoli docierało do mnie, że nikt nie przeżył, że katastrofa jest faktem, że to nie plotki – nagle w tym przerażeniu zdałem sobie sprawę, że Msza św. jest ponad to wszystko, że jest uniwersalnym, nieprawdopodobnym, kosmicznym wydarzeniem, które nie unieważnia tej naszej ziemskiej, nawet najbardziej tragicznej rzeczywistości, ale ją dopełnia. Że Eucharystia jest zawsze i wszędzie aktualna, że nigdy nie traci na swej sile i mocy i w każdej sytuacji życia zachowuje swą autentyczność. Bardzo mocno to przeżyłem i to doświadczenie noszę w sobie. Nic się nie udało, wszystko zostało zdruzgotane katastrofą, a Msza św. ostała się nienaruszona.

– Towarzyszyły mi w tym czasie podobne refleksje, zwłaszcza gdy zobaczyłem w TV mojego przyjaciela – ks. inf. Juliana Żołnierkiewicza, który przewodniczył tej Mszy św.

– Ks. Żołnierkiewicz był prezbiterem w miejsce bp. Płoskiego...

Wróciłem do Warszawy pociągiem katyńskim. Jechałem tym wielkim składem całą noc. Rozmawiałem z tymi doświadczonymi ludźmi, ze starszymi, którzy utracili ojców, dziadków przez bestialski mord strzałem w tył głowy. To wtedy od nich usłyszałem po raz pierwszy obawy i lęki, czy to nie był zamach. Po raz pierwszy padały mocne sformułowania: „Nie wierzymy Rosjanom, nie wierzymy, że to tak zwyczajnie mogło się stać; samoloty z prezydentem i taką liczbą fantastycznych ludzi, z czołówką polskiej armii, nie spadają ot tak, po prostu”. Już pierwszego dnia, w niedzielę, pojawiłem się na Krakowskim Przedmieściu. Spotkałem tam świetną dokumentalistkę Ewę Stankiewicz, która poprosiła, żeby opowiedzieć o swoich przeżyciach z katyńskiego cmentarza. Ustawiła kamerę niedaleko Pałacu Prezydenckiego, gdzie wielka rzesza ludzi szła z kwiatami, zniczami. Z godziny na godzinę ta zbiorowość gęstniała, ludzi było coraz więcej. Nagle wokół nas wyrósł wianuszek osób, który się powiększał, ludzie wsłuchiwali się w to, co mówię, a gdy skończyłem, zadawali mi pytania, dopytując jeszcze, co myślę o tym, co się stało, jak to inni przeżywali. Potem ludzie sami zaczęli dzielić się swoimi odczuciami, lękami, obawami, swoim hołdem dla Prezydenta. Wystarczyło odwrócić kamerę i po prostu zarejestrować, co ci ludzie mówią. Tam po raz pierwszy odczułem, że dzieje się coś absolutnie historycznego. Po pierwsze – uczucia, które były na wierzchu przez ogrom tej tragedii, i wspólnota w bólu i żałobie. To wszystko było jeszcze bardzo świeże, bo działo się kilkadziesiąt godzin po wypadku, i towarzyszyło temu wielkie niedowierzanie, bunt, nieprzyjmowanie do wiadomości. Zadawno pytania, jak to się mogło stać, jakim prawem, co spowodowało, że tylu ludzi ważnych dla kraju – całe dowództwo armii, liderzy różnych formacji – znalazło się w tym samolocie. Po prostu ludzie sami chcieli mówić...

– Okazało się, że to społeczeństwo ma swoją podmiotowość.

– Tak. Ludzie odzyskali głos. I załzawionymi oczami dostrzegli, że w tej wspólnocie odczuć i postaw jest nas wielu. Świadomość tego sprawiła, że serca wszystkich napełniły się pewną otuchą, bo każdy dotknięty jakimś bólem w momencie, gdy ma przy sobie bliską osobę, która z empatią odczuwa to samo, doznaje ukojenia, budującego poczucia więzi i siły.

Później, trzeciego dnia, przywieziono również ciało p. Marii Kaczyńskiej i można było oddawać hołd Parze Prezydenckiej w Pałacu. Spontanicznie formowała się kolejka, na początku złożona z ludzi z Warszawy i okolic, a później także z ludzi z bardzo odległych miast. Dołączali wolontariusze z ZHR, ZHP, zawiszacy, strzelcy – brygady strzeleckie młodych ludzi z Warszawy pilnowały porządku. Czynili to samoczynnie, z potrzeby serca, nienagabywani przez nikogo, zgłosili się do służby, pełniąc wartę, organizując porządek, tworząc alejki, kolejkę, która wiła się meandrycznie, w której wielotysięczna rzesza godzinami oczekiwała na swoje wejście do Pałacu. Okazało się, że to społeczeństwo potrafi się zorganizować. Naprawdę zobaczyłem ludzi solidarnych.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...