Z Janem Pospieszalskim – znanym dziennikarzem telewizyjnym, twórcą programu „Warto rozmawiać”, współautorem filmu dokumentalnego „Solidarni 2010” – rozmawia ks. Ireneusz Skubiś
– Czy nie miał Pan wrażenia, że rodziła się na nowo Solidarność?
– Odczułem to. Mało tego – ludzie sami zaczęli o tym mówić i porównywać: „Pamiętamy podobne momenty z czerwca 1979 r. Tu, nieopodal, na placu Piłsudskiego, zwanym wtedy placem Zwycięstwa”. „Pamiętamy to pod bramą stoczni”. „Pamiętamy z czasu okrągłego stołu, kiedy rozpoczynały się obrady, a ludzie stali pod Pałacem Prezydenckim i patrzyli ze świadomością, że wspólnie uczestniczą w jakiejś historycznej zmianie”.
Drugim elementem, który pojawił się w tych rozmowach, był oczywiście element rozliczenia się ze swoimi „duchowymi oprawcami”, jak to ktoś nazwał, którzy tyle lat karmili nas propagandą, przekłamanym, szyderczym wizerunkiem Pary Prezydenckiej czy systemu wartości, który reprezentował nieżyjący Prezydent. Ludzie mówili: „Przyszliśmy zwrócić mu godność, którą próbowano mu zabrać, i wyrazić nasz protest przeciwko takiemu traktowaniu nas i tych, którzy nas reprezentują”. Pojawiły się tu także ostre słowa: „Gdzie są dzisiaj ci politycy, którzy jeszcze niedawno mówili: wyginiecie jak dinozaury? Gdzie są ci, którzy odliczali czas do końca kadencji, mówiąc: były prezydent Lech Kaczyński?! Jemu prezydentury nikt już nie odbierze, zostanie urzędującym prezydentem na wieczność”. I to była rzecz powszechna. Bardzo mocne słowa padły również pod adresem dziennikarzy i mediów, które ukazywały wykrzywiony obraz Prezydenta, które umieszczały takie wybrane zdjęcia, gdzie człowiek ma jakiś grymas na twarzy. Dziś, gdy aparatem cyfrowym wykonuje się zdjęcia poklatkowo, gdy na sekundę robi się kilka zdjęć, zawsze można znaleźć takie, gdzie człowiek jakoś dziwnie wygląda. I nagle dotarło do nas, że może był jeszcze trzeci bliźniak, bo zdjęcia, które się pokazuje, ukazują zupełnie innego człowieka: uśmiechniętego, łagodnego, inteligentnego, ciepłego, człowieka przytulającego swoją żonę. Gdzie były te zdjęcia dotąd? Czyżby redakcje ich nie miały? To powszechne odczucie fałszywej postawy mediów i niektórych polityków wobec naszego Prezydenta pojawiało się wielokrotnie. Ludzie wyrażali też swoje obawy: Co myśleć o takiej katastrofie, jeśli dochodzi do niej na terytorium mocarstwa, z którym mamy pewien specyficzny rodzaj relacji politycznych i absolutnie unikalne doświadczenie historyczne? Tym bardziej że codziennie docierają do nas inne wersje przyczyn katastrofy: że było jedno podejście do lądowania, nie cztery, że była gęsta mgła, a nie lekka, że samolot spadł o innej godzinie, niż podawano wcześniej, że pilot znał język rosyjski, choć powiedziano wcześniej, że nie znał, a jednocześnie cały czas obserwujemy w internecie jakieś koszmarne filmy, zdjęcia z żarówkami itd., itd.
– Czyli sprawa ma wiele segmentów.
– Sprawa ma wiele segmentów i ludzie artykułowali swoje obawy wprost do kamery. Mieli zaufanie i mówili. Ja im mówiłem, że nie wiem, co z tego powstanie, nie wiem, czy będzie film. Ewa Stankiewicz, autorka kilku znakomitych filmów dokumentalnych, wiedziała, że musi to rejestrować, że to jest historyczny czas, że jej obowiązkiem jako dokumentalistki jest rejestrować, zapisywać. Organizowaliśmy nowe kasety, kończyły nam się nośniki, rejestrowaliśmy dziesiątki taśm – staliśmy tam do rana. A rano, jak już człowiek stoi czternastą godzinę, to nie ma miejsca na maski, na oszustwa, na udawanie kogoś innego. Mówi się tylko te właściwe rzeczy, mówi się z potrzeby serca i to, mam nadzieję, udało się nam w tym filmie przekazać.
– Jak Pański film został odebrany? Z tego, co wiem, bardzo wielu ludzi miało poczucie ulgi, że ktoś wreszcie powiedział głośno prawdę, to, co miał w sercu.
– Ja też odbieram takie sygnały. Ludzie zaczepiają mnie na ulicy, odbieram dziesiątki telefonów, SMS-ów, e-maili od ludzi, którzy gratulują, pytając, kiedy film będzie powtórzony, mówią, że rozpoznali się w tym przekazie, że ten obraz Polski, który uchwyciliśmy, jest ich wizją świata i Polski. To wielka nagroda dla dziennikarza i dokumentalisty, bodaj najpiękniejsza.
Oczywiście, wiedziałem, że jeżeli film zawiera mocne sformułowania pod adresem niektórych osób wymienionych z nazwiska, jeżeli przytacza śmiałe dywagacje: czy to nie był zamach?, czy możemy ufać wersji rosyjskiej?, co z nami będzie?, kto nam przyjdzie z pomocą?, jeżeli stwierdza, że jesteśmy znowu osamotnieni jak we wrześniu 1939 r. – to jest to rodzaj troski i bolesnej prawdy, która jest nie do przyjęcia w pewnej zadekretowanej wizji Polski i zadekretowanym obrazie świata, obowiązującym w tzw. przestrzeni publicznej czy w wielu mediach. Wiedziałem, że to nie spotka się z uznaniem, że na pewno będzie szeroko krytykowane. Nie spodziewałem się jednak takiej skali napaści, takiego linczu medialnego, jakiego doświadczamy. Uruchomiono wszystkie możliwe bębny i orkiestry, i „Przekrój”, i „Polityka” poczuły się zobowiązane zabrać głos w tej sprawie. Nie mówiąc już o prawdziwym wysypie tekstów na portalach internetowych. Oczywiście, rekordzistką pod tym względem jest „Gazeta Wyborcza”. Wiedziałem, że tak będzie, ale nie spodziewałem się, że atak będzie tak brutalny i niszczący.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.