Z Janem Pospieszalskim – znanym dziennikarzem telewizyjnym, twórcą programu „Warto rozmawiać”, współautorem filmu dokumentalnego „Solidarni 2010” – rozmawia ks. Ireneusz Skubiś
Bo trzeba wiedzieć, że zaczęła się lustracja naszych bohaterów, UB-eckimi metodami docierano, kto gdzie pracuje, rozpoznawano z twarzy, że ten jest aktorem, ten radnym PiS-u, a ten ma niespłacone kredyty czy problemy finansowe. Następnie zarzucano, że aktor wziął pieniądze, że w związku z tym jest to fałszywka, człowiek podstawiony, że my pisaliśmy scenariusz i sceny są manipulowane, a ja specjalnie judziłem i rozjątrzałem ludzi, żeby ich prowokować do najbardziej radykalnych wypowiedzi. To wszystko robi się metodami takimi, jakie pamiętam ze stanu wojennego. Artykuł w „Newsweeku”, który próbuje mi przypisywać rzeczy zupełnie niestworzone, jest stekiem kłamstw i oszczerstw i nie ma nic wspólnego ze sztuką dziennikarską. I ci ludzie chcą nas oceniać i rozliczać z rzetelności warsztatu czy z obiektywizmu?! Najśmieszniejsze jest to, że te słowa, które ludzie wypowiadają w naszym filmie o mediach, o manipulacji zdjęciami, o szyderstwie i jednostronności, o braku obiektywizmu – że te wszystkie zarzuty potwierdzają się i dzisiaj, gdy obserwuję nagonkę na nasz film. Ci ludzie są żałośni w tym, co robią.
Widzę tu jeszcze jeden aspekt – mianowicie jesteśmy w przededniu bardzo ważnej sytuacji w państwie. Zbliżają się wybory – kluczowe, fundamentalne rozstrzygnięcie pewnego sporu o to, jaka ma być Polska. Czy powinna być podmiotowa, czy ma być uzależnionym od sąsiadów popychadłem, którego jakby symbolem jest to poklepywanie naszego Premiera po plecach? Dlatego w przededniu tego ważnego procesu w stronę demokracji dokonuje się medialnego linczu na dwójce dziennikarzy i intelektualistów. To wygląda jak strategia pruszkowskiej mafii: spalimy ci restaurację, wysadzimy ci samochód, otrujemy ci psa, żeby inni zobaczyli, że z nami nie ma żartów, że nie wolno się wychylać poza zadekretowany wcześniej obraz świata. Ma być tak, jak my zarządzimy, a wy macie potulnie wykonywać zlecone zadania i grać rozpisane w tym matriksie role. A jeżeli ktoś od tego odejdzie i wyrazi inną postawę, to zobaczcie, co go czeka. To jest akcja prewencyjna, która ma zdyscyplinować niepokornych dziennikarzy. Ale wierzę, że nawet w tych mediach, o których mówiłem, istnieje wielu przyzwoitych, fajnych ludzi, którzy ze studiów pamiętają jeszcze coś na temat obiektywizmu, etyki dziennikarskiej, służby publicznej, misji prasy i telewizji w społeczeństwie. Tylko że spotykając się z tego rodzaju akcją, wycofują się. Nieprawdopodobna siła ataku na film „Solidarni 2010”, na jego autorkę Ewę Stankiewicz i na mnie, sprawia, że tylko tak to można odbierać.
– Zaznacza nam się tu problemu elit, rozumianych jako ci, którzy wydają wyroki, którzy na forum medialnym odgrywają bardzo ważną rolę.
– Wtedy pod Pałacem Prezydenckim zobaczyłem elitę narodu: ludzi zaangażowanych, ludzi mówiących o patriotyzmie, świadomych swej podmiotowości i siły, która w nas tkwi, świadomych tego, że wstaliśmy z kolan i odzyskujemy głos. To nie jest tak, jak próbuje się nam przedstawiać, że to moherowa Polska ludzi starszych, niewykształconych, z małych miasteczek i wsi.
– Ta Polska okazała się młoda.
– Dlatego właśnie budzi to taką wściekłość. Obraz przedstawiony w naszym filmie jest zupełnie inny – fantastyczni, młodzi, wykształceni, artyści. Okazuje się, że wybitny i niezwykle wzięty reżyser Lech Majewski ze Stanów Zjednoczonych mówi to samo, co prosty strażak spod Radomia. Z takim samym namaszczeniem mówią o Polsce, taką samą troskę wyrażają, mają podobne lęki, ale też podobny rodzaj zaangażowania w sprawy polskie. I to jest niesamowite, że ludzie różnych stanów, z różnych miejsc, mówią to samo. Być może właśnie tego najbardziej się przestraszono. To jest zjawisko, o którym oni albo nie mieli pojęcia, albo kompletnie chcieli je zignorować, zakrzyczeć i powiedzieć, że tak nie jest.
– Wydaje się, że znowu potrzebny jest Polsce nowy powiew Ducha, jak w roku 1979 za przyczyną Jana Pawła II. Potrzebne jest coś, co pozwoli Polakom wstać z kolan poddaństwa.
– Być może nasz film uchwycił zalążek tego procesu, jego pewien sygnał, i dlatego tak protestuje uzurpatorska, kolaborancka elita, która nie chce dopuścić do rozkwitu podmiotowości Polski.
...Pewien bohater naszego filmu powiedział coś bardzo znamiennego: że oni zamknęli oczy, abyśmy my mogli je otworzyć.
Ostatni czas pokazał światu jedno: my jeszcze nie jesteśmy zorganizowani, ale spójrzcie, ilu nas jest. I to jest coś, co budzi nadzieję.
– Dziękuję, Panie Redaktorze. To, czego Polska ostatnio doświadczyła, było bardzo dramatyczne, ale jednocześnie napawające ogromną nadzieją.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.