Ta wspólnota i solidarność miały trwać. Wkrótce jednak pękły. Podziały, podejrzenia i oskarżenia pojawiły się szybciej niż można było przypuszczać – jeszcze przed pogrzebami ofiar katastrofy. A rozkręcająca się kampania prezydencka pogłębia niepokoje.
Wśród polityków mieliśmy do czynienia z trzema typami reakcji. W okresie żałoby i tuż po niej zamilkli ci, którzy mieli na sumieniu najbardziej agresywne i niesprawiedliwe ataki na prezydenta Kaczyńskiego, jak Janusz Palikot i Stefan Niesiołowski. Przydałoby się oczywiście z ich strony coś więcej niż milczenie, ale zamilknięcie też było znaczące. Ucichł także Radosław Sikorski, wyznając jednocześnie, że zdążył za życia prezydenta „przeprosić go za niektóre zbyt polemiczne słowa wobec niego”. Drugą reakcją polityków było powtarzanie przed kamerami telewizyjnymi ogólnych deklaracji, że coś się musi zmienić w sposobie uprawiania polityki w Polsce – czyli trafne (choć raczej bezradne) odczytanie oczekiwań społecznych.
Najciekawsza była reakcja trzecia – uczciwie samokrytyczna. Jarosław Gowin przestał być wyjątkiem, jeśli chodzi o umiejętność mówienia o błędach własnego ugrupowania. Pozostało mi w oczach kilka znaczących obrazów. Oto znana z ciętego języka posłanka PiS Beata Kempa opowiada w telewizji, że brała udział w pogrzebie posłanki SLD Jolanty Szymanek-Deresz, aby w ten sposób powiedzieć „przepraszam” za swoją niesprawiedliwą krytykę tej formacji. Wspomina też równie ostrego medialnie posła Platformy Obywatelskiej, Sebastiana Karpiniuka (także ofiarę katastrofy) i swą niedawną z nim rozmowę (po raz pierwszy – i niestety, ostatni – przyjazną), w której oboje deklarowali, że chcą zmienić swój wizerunek z polityków wojowniczych na bardziej koncyliacyjnych. Oto wyciszony i refleksyjny Ryszard Kalisz z SLD opowiada o rachunku sumienia. Oto minister kultury i dziedzictwa narodowego Bogdan Zdrojewski mówi „przepraszam” na pogrzebie prezesa IPN Janusza Kurtyki.
Tego typu wypowiedzi do tej pory nie należały do standardów polskiej polityki. Nie łudzę się, że staną się one dominujące. Samo ich pojawienie się w głównym nurcie debaty politycznej pozwala jednak inaczej spojrzeć na tych, którzy – w starym stylu – utrzymują obecnie, że PO nie musi się wstydzić za Palikota albo że wyłącznie wokół PiS gromadzą się „prawi Polacy”. Trudniej dziś uprawiać politykę wdeptywania przeciwnika w ziemię – a z tego można się tylko cieszyć.
Pisząc o politykach, trzeba jeszcze z wielkim uznaniem wspomnieć o zaangażowaniu rządu i osobiście premiera. Donald Tusk zasługuje na to zwłaszcza za poziom współczucia i pomocy, które potrafił okazać rodzinom wszystkich ofiar katastrofy. Oczekiwanie na lotnisku na kolejne trumny wracające ze Smoleńska, wypowiadanie tam mądrych słów czy zapewnienie rent specjalnych dla rodzin to oczywisty obowiązek premiera – ale można było ten obowiązek wypełnić lepiej lub gorzej. Tusk stanął na wysokości zadania. Rząd natomiast sprawdził się zwłaszcza w ekstremalnie trudnej sytuacji organizowania uroczystości pogrzebowych, w dodatku z wiszącą nad Europą chmurą wulkaniczną, która skutecznie utrudniała planowanie wizyt przywódców zagranicznych. Podobnie jak inne służby, zwłaszcza wojsko i policja (a także harcerze, ale to nie instytucja państwowa).
Paradoksalnie, z tragedii smoleńskiej państwo polskie wyszło umocnione. Po pierwsze dlatego, że pomimo tak strasznej i nagłej straty elit nie nastąpił paraliż funkcjonowania struktur państwowych. Wydaje się, że wśród Polaków nie było nawet większego lęku o to, że może się zachwiać nasza niepodległość czy rozpierzchnąć armia. Okazało się, że istnieją odpowiednie procedury. Na miejsce tragicznie zmarłych wchodzą tymczasowo ich zastępcy lub inne osoby do tego upoważnione. Ciągłość funkcjonowania państwa została zapewniona, aparat państwowy wykazał się wielką odpornością instytucjonalną. Jedynie kwestia obsady stanowiska prezesa IPN błyskawicznie stała się przedmiotem ostrych kontrowersji. Jednak właśnie ten wyjątek potwierdza regułę. A regułą było, że zdarzyła się wielka tragedia narodowa, nie było tragedii państwowej.
Umocnieniu państwa służyły, według mnie, także tłumy i kolejki przed Pałacem Prezydenckim oraz majestat ceremonii pogrzebowych. Na Krakowskim Przedmieściu cały czas gromadziły się rzesze ludzi, bardzo różnych ludzi – tak różnych jak lista pasażerów tragicznego lotu. Składano tam hołd przede wszystkim Lechowi i Marii Kaczyńskim, ale pomiędzy zniczami stały także fotografie wielu innych tragicznie zmarłych osób. Opłakiwano w tym właśnie miejscu wszystkie ofiary. Całkowicie naturalne i oczywiste jest, że – skoro zginęło tak wielu wybitnych urzędników państwowych z prezydentem na czele – to właśnie siedziba głowy państwa staje się symbolem całej tragedii. Dzięki temu doświadczeniu na pewien czas unieważnione zostało przekleństwo polskiego życia publicznego, jakim jest trwający dystans, a wręcz przepaść między „my-społeczeństwo” a „oni-politycy”. Oto ludzie spontanicznie ocierali łzy żalu po śmierci polityków, także tych, których do tej pory nie lubili czy wręcz odrzucali.
Również uroczystości pogrzebowe – zwłaszcza pary prezydenckiej, ale także pozostałych ofiar, na czele z prezydentem Kaczorowskim, który miał pogrzeb w duchu II Rzeczypospolitej – poprzez swą podniosłą atmosferę i majestatyczną oprawę służyły wzmacnianiu identyfikacji obywateli z państwem. Z tego faktu powinni być zadowoleni wszyscy, którzy od lat (słusznie!) narzekają na niski poziom utożsamienia Polaków z państwem. Fundamentem identyfikacji z państwem jest zaś poczucie jednoczącej obywatelskiej wspólnoty narodowej. A tego nie da się nauczyć tylko teoretycznie – na najlepszych nawet lekcjach historii, języka polskiego czy wiedzy o społeczeństwie. To trzeba przeżyć. Żałobna wspólnota Polaków wokół ofiar tej katastrofy była właśnie takim jednoczącym doświadczeniem.
Publicyści nas podzielili
Wydawało się, że owo zjednoczenie serc będzie trwało przynajmniej przez okres formalnej żałoby narodowej. Niestety, tu właśnie pojawia się uzasadnienie uczucia rozgoryczenia, o jakim pisałem na wstępie. Bardzo szybko bowiem na plac boju wkroczyli waleczni komentatorzy i publicyści, którzy swymi skrajnymi wypowiedziami przeciwstawiali sobie różne grupy osób, a żałobne zjednoczenie uznawali za nowe wcielenie Frontu Jedności Narodu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.