Karol Wojtyła przybywając do Watykanu, miał wyraźnie optymistyczną wizję kultury, w której wyraża się siła ludzkiego ducha, geniusz twórczości, najwznioślejsze przejawy moralności. Ale dziś wobec takiego postawienia sprawy budzą się pytania, wątpliwości – sprzeciw. Czy Jan Paweł II był idealistą oderwanym od trendów współczesnej cywilizacji?
Jestem synem narodu, który przetrwał najstraszliwsze doświadczenia dziejów, który wielokrotnie był przez sąsiadów skazywany na śmierć – a on pozostał przy życiu i pozostał sobą. Zachował własną tożsamość i zachował podczas rozbiorów i okupacji własną suwerenność jako naród – nie w oparciu o jakiekolwiek środki fizycznej potęgi, ale tylko w oparciu o własną kulturę, która okazała się w tym wypadku potęgą większą od tamtych potęg” – mówił Jan Paweł II w poniedziałek, 2 czerwca 1980 r. na forum UNESCO w Paryżu.
Pamiętam, że wtedy, jako piętnastoletni chłopak wchodzący w życie, chłonąłem to przemówienie i w pełni się z nim utożsamiałem. Świat wydawał się wtedy prosty: czarno-biały. Wokół panowała jeszcze gierkowska komuna, a to, co państwowe i socjalistyczne, jawiło się jako szare i zgrzebne, choć próbowano nam wmawiać, że żyjemy w najszczęśliwszym ze światów. Tęsknotę za wolnością i pięknem utożsamiałem z kulturą, która miała smak zakazanego owocu spożywanego na wykładach latającego uniwersytetu i podczas lektury powielaczowych wydawnictw.
Optymizm
Gdy dziś, po trzydziestu latach, odczytuję tamto przemówienie, odkrywam, że ta dychotomia była obecna w myśleniu Jana Pawła II. Papież polemizował z marksistowską wizją świata, według której kultura jest nadbudową bazy, czyli jej kształt konstytutywnie wynika z relacji społecznych, a zwłaszcza ze stosunków posiadania i produkcji na danym etapie dziejów. Tej koncepcji kultury Papież przeciwstawiał wizję człowieka integralnego, „który żyje jednocześnie w sferze wartości materialnych i duchowych”. Jan Paweł nie traktował socjalistycznej propozycji kulturalnej jako realnego zagrożenia, wiedząc, że kultura najeźdźców wyrażona w prymitywnym socrealizmie jest pokusą nieskuteczną. Jeśli się czegoś obawiał ze strony władz komunistycznych, to raczej niszczenia podmiotowości społecznej, poniżania ludzkiej godności czy administracyjnego łamania ludzkich sumień. Wierzył przy tym, że temu naciskowi można przeciwdziałać, pielęgnując tradycje kultury polskiej.
Karol Wojtyła, przybywając do Watykanu z dalekiego kraju, który wobec ościennych potęg zachował swoją tożsamość dzięki nieskrępowanej kulturze, miał wyraźnie optymistyczną wizję kultury. Była ona dla niego przestrzenią, w której wyraża się siła ludzkiego ducha, geniusz ludzkiej twórczości, najwznioślejsze przejawy moralności. Dlatego oddaje hołd wszelkim przejawom kultury, nie dzieląc jej na wysoką i niską, na chrześcijańską i jakąkolwiek inną. Stoi za tym mocne przekonanie, które kazało już Ojcom Kościoła szukać ziaren prawdy w każdej religii, filozofii czy cywilizacji. Wierzyli oni, że duch ludzki kierowany tchnieniem Ducha Świętego będzie dążył do prawdy, dobra i piękna, a jeśli tą drogą będzie szedł uczciwie, to dojdzie do Boga Jedynego, źródła wszelkiego dobra, i odkryje to, co najcenniejsze. Jan Paweł nie bał się spotkania z innymi tradycjami na Areopagu świata, bo wierzył, że oddawanie czci nieznanemu Bogu znajduje dopełnienie w Bogu-człowieku, Jezusie Chrystusie.
Styl i jego brak
Wstyd się przyznać, ale dziś nie potrafię odnaleźć w sobie tamtego optymizmu. Łatwy podział na komunistów i nas – walczących o wolność odszedł w przeszłość. Ale nie tylko to jest przyczyną. W latach 80. XX wieku Europa była dla mnie synonimem tego, co w kulturze najcenniejsze: terenem wielowiekowej tradycji chrześcijańskiej, ziemią gotyckich katedr i renesansowych muzeów, przestrzenią nieskrępowanej wolności ducha. Po zniknięciu żelaznej kurtyny wymarzona Europa przyniosła nie tylko dzieła pełne światła lub przynajmniej tęsknoty za odwiecznym sensem, ale również dzieła płaskie i ciemne: filmy, które jeszcze niedawno uznane byłyby za pornograficzne, książki sprzedawane w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, których nie godzi się nazywać literaturą, czy utwory muzyczne z banalną melodią i tekstami.
Mając trzydzieści lat więcej, inaczej patrzę na rzeczywistość. Gdy w 1981 r. odwiedzałem Rzym, mury Koloseum, w którym Jan Paweł II prowadził Drogę krzyżową, były dla mnie znakiem kaźni chrześcijan. Dziś na ten imponujący cyrk patrzę jako na miejsce rozrywki starożytnego Rzymu, który sycił się krwią przelewaną przez gladiatorów, podziwiam rozmach rzymskich inżynierów, ale pamiętam, że jest to miejsce, w którym gawiedź syciła się widokiem cudzego nieszczęścia. Zastanawiam się przy tym, czy Papież, wypowiadając swoje przemówienie do UNESCO albo do twórców kultury podczas pielgrzymek do Ojczyzny, brał w nawias tę część ludzkiej twórczości, która produkuje dzieła adresowane do niewyszukanych gustów. Nie są one wszak głoszeniem wartości, tylko powielaniem klisz, które zabijają w człowieku wrażliwość i gaszą ducha.
Do optymistycznej wizji kultury nie pasuje również wiele dzieł, które zaliczyć możemy do kultury wysokiej. Gdy Jan Paweł II mówi o kulturze jako afirmacji człowieczeństwa, jako o wysiłku miłowania człowieka, pojawia się we mnie przekonanie, że istnieją dzieła wysoko oceniane przez dzisiejszych krytyków, obsypane międzynarodowymi nagrodami, które ukazują ludzkie upodlenia, są apologią namiętności czy kultem sukcesu. Odbiorca tych dzieł, po ich przeczytaniu czy obejrzeniu, nie poczuje wsparcia w swym dążeniu do pięknego przeżywania człowieczeństwa, ale przygnieciony zostanie świadectwem ludzkiego zagubienia, rozpaczy czy lęku. Być może głęboka wiara Papieża w Boga i człowieka kazała mu nawet w buncie przeciwko Bogu i religii w dziełach, które są wyrazem ludzkiej frustracji, depresji i zagubienia, widzieć tęsknotę za człowiekiem integralnym i szczęśliwym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.