Między wzniosłością a wykluczeniem

Znak 6/2010 Znak 6/2010

Podczas żałoby narodowej, kiedy tylko czułem, że media swoim nachalnym przesłaniem mnie zatruwają, rezygnowałem z nich. Zaś u tych moich pacjentów, którzy hipnotycznie zastygali w fotelu przed telewizorem, następował proces jakiejś wewnętrznej dewastacji.

 

Oni odpowiedzieliby, że pokazują to, czego oczekują od nich odbiorcy.

I mówiąc to, sami zrezygnowaliby z funkcji opiniotwórczej. Oczywiście, nie chcę uogólniać; wiem: zdarzają się chlubne wyjątki. Jednak – w ramach dbania o higienę – w okresie żałoby narodowej, kiedy tylko czułem, że media swoim nachalnym przesłaniem mnie zatruwają, rezygnowałem z nich. Zaś u tych moich pacjentów, którzy nie rezygnowali, tylko hipnotycznie zastygali w fotelu przed telewizorem, następował proces jakiejś wewnętrznej dewastacji. Oni byli w tej żałobie tak żałobni, że stała się ona dla nich rodzajem narkotyku. Mówiliśmy już o tym, że żałoby nie wolno przerywać, ale jest także inne niebezpieczeństwo: jej zewnętrzne przedłużanie. Wówczas grozi nam zbanalizowanie żałoby. Media wpadły w tę pułapkę. To, co w pierwszym momencie było stwarzaniem warunków do przeżywania żałoby, płynnie przechodziło w coś, co można uznać za jej nadużywanie.

Obserwowaliśmy to dość dokładnie: media biły w patriotyczno-żałobny bębenek i nie podawały właściwie żadnych wiadomości poza tym, co dotyczyło katastrofy i pogrzebów. Informacja o wybuchu islandzkiego wulkanu, który sparaliżował na kilka dni życie Europy, pojawiała się niemal wyłącznie w kontekście trudności z dotarciem ważnych osobistości na pogrzeb prezydenta.

A w tym czasie dwa tysiące Tybetańczyków straciło życie podczas trzęsienia ziemi.

Z drugiej strony, kiedy w poniedziałek – nazajutrz po zakończeniu żałoby narodowej – włączyliśmy telewizory, zgodnie uznaliśmy, że w pewnym sensie tęsknimy za powagą i godnością minionego tygodnia. Za czasem, w którym nie emitowano głupich reklam, nie pokazywano złych filmów i idiotycznych programów rozrywkowych, a politycy nie skakali sobie do gardeł, nie byli złośliwi…

W czasie żałoby stykają się ze sobą życie i śmierć, doczesność i to, co transcendentne. Odrzucamy wówczas harmider, hałas dnia codziennego. Nic dziwnego, że i politycy poczuwali się wówczas do pewnej elegancji. Nie mam wątpliwości, że sami bardzo to wszystko przeżywali – zginęli w końcu ich koledzy z parlamentu. Niestety, ta elegancja trwała tylko do pewnego momentu.

Dlaczego?

Czasem jest tak, że to politycy „nakręcają” dziennikarzy, a czasem jest odwrotnie. Widziałem, jak jedna z dziennikarek zaczęła prowokować polskiego polityka, pytając go, dlaczego na pogrzeb nie przyjechał prezydent Stanów Zjednoczonych. Proszę zobaczyć: trwała jeszcze żałoba i ona nie mogła uderzyć w żadnego z polskich polityków. Ale instynkt „szukania krwi” powiedział jej: tutaj nie wolno, to jest teren święty – ale możesz przyczepić się do tego, że Obama grał w golfa.

Prawdopodobnie „pod spodem” takich zachowań kryje się wysoki poziom agresji. Agresja jest czymś zupełnie naturalnym, rożnie ją sublimujemy: jedni grają w piłkę nożną albo uprawiają boks, inni stosują surowe wychowanie własnych dzieci, jeszcze inni chodzą na polowania… Być może jest tak, że dziennikarze niejako pomagają ludziom zorganizować tę ich wewnętrzną agresję? Zamiast myśleć o sobie jako człowieku agresywnym (co jest na ogół dość nieprzyjemne), lepiej przecież uznać, że jest się patriotą i mocą tej wartości przyjąć, że katastrofa pod Smoleńskiem to spisek wrogów Polski. Od razu poczuję się lepiej: nie będę musiał o sobie myśleć, że jestem agresywny, lecz uznam się za gorącego patriotę.

Tu musimy zadać pytanie o wspomniany już film Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego Solidarni 2010, który TVP wyemitowała 26 kwietnia, w znakomitym czasie antenowym, tuż po „Wiadomościach”…

Nie obejrzałem go w całości. Dla mnie programy redaktora Pospieszalskiego są w pewnym sensie „niehigieniczne” przez swoją jednostronność, a przede wszystkim przez odwoływanie się do takich stanów psychicznych jak zawiść, podejrzliwość czy agresja. Oglądanie programu, który jeden z moich znajomych określa jako „Warto rozrabiać”, jest dla mnie czymś takim jak wchodzenie w toksyny, a ja wolę tego unikać. Wystarczył mi zwiastun, w którym Pospieszalski powtarzał swoim parahipnotycznym głosem: „Ktoś nam chce ukraść żałobę”.

Czy Pan, jako psychiatra, nie staje w tym momencie po jednej ze stron sporu? Czy nie staje się Pan stronniczy, nieobiektywny?

Sam nieraz zadaję sobie pytanie o granice neutralności. Z jednej strony, zależy mi na wielostronnym odczytywaniu świata. Z drugiej strony, nawet psychoterapeuta, kiedy jest świadkiem przemocy – także tej emocjonalnej – ma prawo, a niekiedy wręcz obowiązek stronniczości. Jeżeli w czasie terapii małżeńskiej dowiaduję się o tym, że jedna osoba bije drugą, to w tym momencie przestaję być neutralnym terapeutą – mam obowiązek nazwać nadużycie. Jesteśmy przyzwyczajeni, że jeśli ktoś ukradnie, powiedzmy, tysiąc złotych, to idzie na jakiś czas do więzienia. Ale nadużycia emocjonalne na skalę społeczną, może przez to, że chociaż jednych zatruwają, to drugim się podobają, rzadko są napiętnowane. A z rozmów ze wspomnianym dziennikarzem wynika, że on sam jest wręcz dumny z realizacji swojej misji i nie dostrzega niczego moralnie wątpliwego w tym filmie.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...