Między wzniosłością a wykluczeniem

Znak 6/2010 Znak 6/2010

Podczas żałoby narodowej, kiedy tylko czułem, że media swoim nachalnym przesłaniem mnie zatruwają, rezygnowałem z nich. Zaś u tych moich pacjentów, którzy hipnotycznie zastygali w fotelu przed telewizorem, następował proces jakiejś wewnętrznej dewastacji.

 

Ten mechanizm pojawiania się teorii spiskowych pokazuje, jak głęboko podzielone jest nasze społeczeństwo. Odsłoniła to zwłaszcza wspomniana już przez Pana decyzja o pochowku pary prezydenckiej na Wawelu.

Jeden z moich pacjentów – osoba skądinąd emocjonalnie dojrzała – powiedział mi w tym kontekście, że poczuł się „zgwałcony”; jego uczucia zostały nadużyte i wprzęgnięte do czegoś, z czym on żadną miarą by się nie zgodził. Inny z kolei czuł podniosłość chwili i był głęboko przekonany o słuszności decyzji o miejscu pochowku. To pokazuje skalę emocji, z jakimi mamy tutaj do czynienia.

Żałobę trzeba zawsze dokończyć. Nie powinno się jej przerywać. Trudno nam oprzeć się wrażeniu, że ta żałoba – mimo iż oficjalnie trwała bardzo długo – została jednak przerwana, niedokończona, nadużyta…

W moim przekonaniu przerwała ją właśnie owa decyzja o pochowku na Wawelu, podjęta pod osłoną żałoby. W dodatku nie wierzę, by ci, którzy tę decyzję podjęli, nie wiedzieli, iż jest to decyzja skrajnie polityczna. Potem zaś nastąpiło przerzucanie odpowiedzialności: o naruszenie żałoby oskarżono tych, którzy przeciwko temu naruszeniu właśnie zaprotestowali. Bo co do tego jestem przekonany: ludziom, którzy przyszli pod kurię (przynajmniej większości z nich), nie chodziło wcale o ocenę prezydentury Lecha Kaczyńskiego, ale o protest przeciwko nadużyciu żałoby narodowej.

Krytykom idei pochowania prezydenta na Wawelu mówiono, że to nie jest właściwy czas na taką dyskusję. Czy w nowoczesnym społeczeństwie są sprawy, które można w ten sposób odkładać na później?

 W tej całej „awanturze o Wawel” widzę również pewne dobre strony: to na przykład, że jako społeczeństwo musieliśmy się skonfrontować z ważnymi pytaniami: Co symbolizuje Wawel? Czym jest dla mnie patriotyzm? Do kogo powinna należeć decyzja w sprawie „wyniesienia na Wawel”? Dostaliśmy więc do rozwiązania problem – i musieliśmy go rozwiązywać. Bo to była sprawa, która zmuszała do opowiedzenia się po jednej ze stron, do znalezienia osobistej odpowiedzi. A dla społeczeństwa jest dobrze, gdy ludzie mają własne zdanie: nawet jeśli będzie ono w mniejszości i nie zostanie uszanowane, to i tak dzięki temu rozwinie się nasza świadomość i pogłębi nasza tożsamość. Powiedziałbym nawet, że wierzę w sens kłótni pod warunkiem, że nie osiąga ona poziomu wrogości ani bezmyślnego ranienia innych. To tak jak w rodzinie, gdzie kłótnie są higieniczne, potrzebne. Natomiast rzeczywistość pomalowana z wierzchu, polakierowana, jest zwykle zapowiedzią przyszłych problemów.

W tych dniach z ust polityków i dziennikarzy rozlegało się nawoływanie do jedności. Czy, Pańskim zdaniem, było ono uzasadnione? Wydaje się nam, że ta jedność była jednak dość iluzoryczna…

Dobra jest jedność, która odnosi się do Dekalogu. Pożyteczna jest jedność wokół pewnych uniwersalnych wartości. Natomiast im bliżej pytań o projekt i kształt państwa, tym bardziej owa postulowana jedność jest groźna, bo niesie ze sobą pokusę totalitaryzmu. Boję się tych, którzy nawołując do jedności, mają na myśli jedność według własnego pomysłu. No, bo co zrobić z tymi, którzy mają inny pomysł na Polskę?

Kwestię jedności można też rozpatrywać z punktu widzenia terapeuty rodzinnego. Kiedy do mojego gabinetu przychodzi skonfliktowana rodzina, jej członkowie na ogół przedstawiają problem w taki sposób, że ktoś jeden ma rację, a inni jej nie mają. I że należy zwalczać tego, kto racji nie ma. Terapia polega wówczas na dążeniu, żeby uznać istnienie rożnych obrazów danej sytuacji, a członków rodziny zachęcać nie do wzajemnego zwalczania się, lecz do zaciekawiania się tą wielością perspektyw.

Czas po 10 kwietnia przeżywaliśmy zupełnie inaczej, niż działoby się to jeszcze 2530 lat temu – głownie dzięki mediom. Jak Pan ocenia ich funkcjonowanie w tym okresie? Czy nie odnosi Pan wrażenia, że media, jako takie, nie potrafią poradzić sobie z tym, co się wydarzyło?

Być może media są bezradne, ponieważ nie nadają na tych falach, które by docierały do tego, co głębokie i metafizyczne. Śmierć i cierpienie to wydarzenia krańcowe, które ostatecznie nie poddają się mediom: mogą być albo zupełnie przemilczane, albo zamienione w kicz. W takich chwilach najlepsza byłaby cisza. Ale media nie mogą być ciche – musiałyby „zanieistnieć”!

Generalnie rzecz biorąc, mam złe zdanie na temat mediów. Według mnie, przy całym respekcie dla idei wolności, na straży której stoją dziennikarze, system medialny jest oparty na zysku i jako taki ma niewielkie możliwości działania dla głębiej rozumianego dobra społecznego. Niestety, stopień, w jakim media organizują naszą wyobraźnię i psychikę, jest zatrważająco wysoki. Mówi się, że władza absolutna deprawuje absolutnie – otóż myślę, że tak się właśnie dzieje z mediami i z dziennikarzami.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...