Wielu z nas słyszało w latach szkolnych: „Ten, kto nie czytał X, powinien się wstydzić” albo „Każdy Polak powinien znać X”. Co za „ten” i co za „każdy”? Nie ma na świecie książki, którą trzeba przeczytać np. z racji przynależności do jakiejś wspólnoty kulturowej.
…bynajmniej nie czuję się niekompetentny, gdy przychodzi mi brać udział w rozmowie na temat „Ulissesa”, ponieważ jestem w stanie w miarę precyzyjnie usytuować to dzieło pośród innych. Wiem, że schemat powieści opiera się na „Odysei”, że zastosowana w niej została technika strumienia świadomości, że akcja rozgrywa się w Dublinie w ciągu jednego dnia, itd. Dlatego też, gdy prowadzę zajęcia, zdarza mi się przywoływać powieść Joyce’a bez mrugnięcia okiem (Pierre Bayard, „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?”).
Widzisz, kochany, ja mam tę przewagę nad tobą, że ty czytałeś Prousta, a ja nie (Franciszek Fiszer według relacji Jerzego Zaruby).
W 2008 r. w polskich księgarniach pojawiła się książka francuskiego literaturoznawcy Pierre’a Bayarda pod wiele mówiącym tytułem „Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?” Esej ten jest przekorny i dość prowokacyjny, ale jego wymowa – poważna. Główne przesłanie można streścić tak: mówienie o literaturze jako takiej jest bezsensowne, a nawet niemożliwe, ponieważ zawsze mówimy nie o samej lekturze, tylko o naszym wrażeniu z lektury, o tym, co w nas z niej zostało. Rozumienie tekstu warunkują indywidualne psychiczne predyspozycje: jesteśmy różnymi ludźmi, a więc także różnymi czytelnikami, którzy nigdy nie przyswajają treści w sposób identyczny. Tym samym nie ma się co łudzić, że intensywna lektura da nam jakąś uniwersalną wiedzę o książkach czy o świecie; zyskujemy jedynie wiedzę o nas samych. Ponadto nasze zdolności poznawcze pozwalają nam na przeczytanie bardzo ograniczonej liczby książek, a na dodatek – większość z nich szybko zapominamy. A zważmy jeszcze, że nie ma czegoś takiego jak „książka przeczytana”, jako że nawet kiedy czytamy rozdział drugi, to już powoli zapominamy, co było w pierwszym. Nie dość na tym: oprócz tych książek, które czytaliśmy rzetelnie i w wielkim skupieniu – są masy tomów przeczytanych pobieżnie, częściowo, przekartkowanych, znanych ze słyszenia, z cytatów itd. I zamiast wstydzić się, kiedy ktoś zarzuci nam niedokształcenie i nieobycie z kulturą, należy odpowiedzieć, że wstydzić się powinien hipokryta udający wolność od tych wszystkich ograniczeń i że jedyne rozsądne podejście do kultury wyklucza poczucie winy z powodu nieznajomości książki.
Oczywiście – jedne tezy Bayarda są bardziej przekonujące, inne – mniej. Jakkolwiek oceniałoby się jego punkt widzenia, praca ta może stanowić punkt wyjścia do refleksji nad pewnym zagadnieniem generalnym: istnieje w naszej kulturze tabu, które nie pozwala przyznać, że niektórych książek się nie przeczytało. Na naganę zasługują przede wszystkim osoby nieznające klasyki literatury pięknej, ale do kanonu zalicza się też niekiedy prace historyczne, rzadziej filozoficzne. Istnieje uniwersalna formuła, którą wielu z nas słyszało mnóstwo razy w latach szkolnych: „Ten, kto nie czytał X, powinien się wstydzić” albo „Każdy Polak powinien znać X”. Zapytajmy: co za „ten” i co za „każdy”? Zgoda, że jeśli na lekcję języka polskiego uczeń miał zadane przeczytać jakiś utwór, to można go z tego rozliczyć. Podobnie – jeśli jestem studentem polonistyki, to pewne lektury traktuję jako obowiązkowe. Twierdzę natomiast, że nie ma na świecie takiej książki (z Biblią włącznie), którą trzeba przeczytać np. z racji inteligenckiego statusu albo przynależności do jakiejś wspólnoty kulturowej. Co innego przecież lokuje się w sferze powinności; a że jest to sfera dość rozległa, nie ma powodu rozciągać jej jeszcze na takie formy uczestnictwa w kulturze jak dobór lektur. Ważne jest raczej to, by dążyć wzwyż, pielęgnować ducha – czy to przez muzykę, czy przez ogrodnictwo, czy przez kontemplację, czy przez czytanie. Ważne, by do czegoś dążyć, coś uwielbiać, coś czytać.
***
Zasadniczo literatura nie powstaje dla badaczy literatury. Nieszczęsny pisarz, który dowiedziałby się od wyroczni, że jego dzieła będą czytane z przymusu. Wierzę, że wspaniałe wiersze czy powieści mają nam coś ważnego do powiedzenia o życiu i o świecie. Tak więc powodowany ciekawością – sprawdzam w książkach, co ma mi do powiedzenia Kaźmier Bartosiewicz, kiedy akurat wybiorę sobie jego chatę w Taplarach. Gdyby mnie do niej ktoś zaciągnął za uszy, na pewno słuchałbym mniej uważnie i prędko bym tam nie wrócił. Koleje naszych losów są bardzo różne – różne więc mamy potrzeby duchowe czy emocjonalne. Jeśli literatura ma być ważnym głosem w życiu, to chyba lepiej zrobimy, wybierając ją wedle indywidualnych gustów, niż pozwalając prowadzić się za rękę przez apodyktyczną większość.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.