Kościelna wieża w nowoczesnym mieście

Więź 11-12/2010 Więź 11-12/2010

Spór o Kościół, czyli o przestrzeń publiczną

 

Należałoby jeszcze raz – wraz z Heglem – postawić pytanie: czy zsekularyzowane, świeckie państwo nie musi w ostatecznym rachunku czerpać z tych pokładów życia duchowego i z sensu tych więzi międzyludzkich, którymi jego obywateli obdarza wiara?[12]

Sztuka balansowania

Mówiąc to wszystko, uczynić trzeba jednak pewne zastrzeżenie. Skuteczne oraz wiarygodne funkcjonowanie w przestrzeni publicznej to nie lada sztuka. Brak ostrych jednoznacznych granic – z jednej strony między tym, co publiczne, a tym, co prywatne; z drugiej: między tym, co publiczne, a tym, co polityczne – sprawia bowiem, że sztuka ta staje się na ogół balansowaniem w stanie chwiejnej równowagi. Wymaga to zatem i ostrożności, i zręczności, i rozwagi, i doświadczenia, i determinacji, a przede wszystkim sztuki samoograniczania. Bez nich bardzo łatwo w działalności publicznej popaść albo z jednej strony w interesowność i prywatę, albo z drugiej – w stricte polityczną walkę.

Dotyczy to wszystkich bez wyjątku instytucji publicznych, a więc także i pragnącego zachować taki status Kościoła. Mówiąc to, trudno nie dostrzec, że Kościół katolicki w Polsce w ostatniej dekadzie bywał narażany, a czasem sam narażał się na zarzut przekraczania wskazanych wyżej granic. I choć są to granice otwarte, płynne i nieostre (tak jak otwarty jest np. status lokalnych obchodów Święta Niepodległości, na które samorządowa władza zaprasza lokalne duchowieństwo), to bywało, że brakowało w polskim katolicyzmie i zręczności, i doświadczenia, i determinacji, aby granic tych nie przekraczać.

Wspomnijmy tylko dwa najoczywistsze przykłady wyprowadzania Kościoła (niejako na własne życzenie) ze sfery publicznej do prywatnej lub politycznej. W ciągu ostatnich lat kilkakrotnie pojawiała się kwestia kontaktu Kościoła z mediami i opinią publiczną, zwłaszcza w rozmaitych sytuacjach kryzysowych, takich jak lustracja czy oskarżenia o nadużycia obyczajowe lub finansowe. Indagowane wówczas przez media instytucje kościelne i reprezentujący je duchowni (inaczej niż politycy, urzędnicy i urzędy państwowe) w sensie formalnym nie musieli, rzecz jasna, odpowiadać na pytania czy oskarżenia dziennikarzy. Mieli – jak każdy obywatel – formalne i psychologiczne prawo, by milczeć i bronić swojej prywatności. Mogli też chronić się za specyfiką i autonomią Kościoła, wzywać do chrześcijańskiego miłosierdzia wobec winnych lub domagać się czasu na wyjaśnienie wszystkich okoliczności sprawy. Podkreślmy: nic nie musieli, mieli prawo, mogli nie wyjaśniać. Tam jednak – zwłaszcza w sprawach głośnych i ważnych – gdzie z prawa tego bezwzględnie korzystali, w jakimś sensie przywodzili Kościół na skraj tego, co prywatne, i upodabniali go bardziej do klasycznej grupy interesu niż instytucji publicznej występującej pro publico bono.

Przekroczenie granicy między tym, co publiczne, a tym, co polityczne, najłatwiej oczywiście pokazać w związku z rozlicznymi w demokracji wyborami i sporami politycznymi. W Polsce w ostatnich latach pokusę taką miewali raczej politycy, rozpychający się ze swą polityczną walką w publicznej przestrzeni polskiego katolicyzmu, niż duchowni. Potencjalny problem istnieje jednak także od drugiej strony. Duchowni bowiem – podobnie zresztą jak dziennikarze, profesorowie czy lekarze – mają, rzecz jasna, pełnię praw obywatelskich. Mogą zatem nie tylko posiadać sympatie i poglądy polityczne, ale także mają pełne prawo mówić o nich publicznie. Ilekroć jednak to czynią, to – nie naruszając żadnych przepisów prawa – podają w wątpliwość ponadpolityczny charakter i autorytet reprezentowanej przez siebie instytucji. W jakimś sensie przyznają rację tym, którzy twierdzą, że Kościół (podobnie jak gazeta czy wyższa uczelnia) może być tylko albo polityczny, albo prywatny.

Bezinteresowny i samoograniczający się politycznie Kościół nie powinien ani dawać się spychać ze sfery publicznej do sfery prywatnej, ani wpychać się (przejściowo lub na stałe) do sfery politycznej. Warto zresztą uświadomić sobie, że ewentualne przejście do przestrzeni politycznej ostatecznie i tak prawdopodobnie zakończy się prywatyzacją misji Kościoła. A wtedy kościelne nauczanie o sprawach zasadniczych – niezwykle potrzebne demokracji – brzmieć będzie dużo mniej donośnie niż dziś. Zależy to także od samego Kościoła.

Kościół obywatelski

Oczywiste wydaje się, że funkcjonujący w przestrzeni publicznej demokratycznego państwa Kościół hierarchiczny i apostolski nie może być od wewnątrz ani instytucją w pełni demokratyczną, ani w pełni obywatelską, w sensie pełnego pluralizmu światopoglądowego czy np. powszechnego wyboru swych władz. Swój publiczny i obywatelski status może on jednak kształtować i umacniać od zewnątrz poprzez troskę o wiarygodność, uznanie i szacunek u wierzących i niewierzących obywateli.

Warto zatem, aby soborowym wzorem nie zabrakło Kościołowi ani determinacji, ani otwartości do współpracy z wszystkimi ludźmi i organizacjami dobrej woli, które choćby tylko częściowo dzielą z nim troskę o los i kondycję współczesnego człowieka. Może to dotyczyć np. działalności charytatywnej, kwestii ekologicznych czy związanych z ochroną praw poszczególnych grup społecznych (dzieci, niepełnosprawnych, imigrantów).

W krajach takich jak Polska warto także, aby największe Kościoły szczególną troskę przykładały do wspólnego z innymi Kościołami i związkami wyznaniowymi zabierania głosu – kiedy to tylko możliwe – również w kwestiach wiary. Dobrym przykładem jest sytuacja z Niemiec, gdzie oba główne Kościoły chrześcijańskie wspólnie zabiegają o ochronę świątecznego charakteru niedzieli, czy podejmowane w Polsce wspólne ponadkonfesyjne akcje charytatywne w okolicach Wigilii Bożego Narodzenia. Dzięki takim przykładom Kościoły nie tylko wyraźnie manifestują swą publiczną bezinteresowność, ale także ukazują bezcenną integrującą i kulturową wartość religii.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...