Kościelna wieża w nowoczesnym mieście

Więź 11-12/2010 Więź 11-12/2010

Spór o Kościół, czyli o przestrzeń publiczną

 

„To jest mój dom, moja prywatność. To są moje przekonania. I kapliczka. Za nami jest ulica – to, co publiczne. A oddziela to wszystko płot. W Polsce bardzo często brakuje tego płotu” – konstatowała w jednym ze spotów telewizyjnych znana pisarka i działaczka feministyczna. „Religia jest jak seks: sprawą prywatną, a nie państwową” – przekonywała znana profesor filozofii. Znany polityk z Lublina grzmiał natomiast, że po 10 kwietnia 2010 r. Kościół katolicki zawładnął przestrzenią publiczną, dlatego należy zakazać udziału księży w uroczystościach państwowych.

Te i podobne im głosy są nie tylko przykładem nowej fali krytyki Kościoła – lub, jak chcą niektórzy, nowej fali antyklerykalizmu – jaka rozlała się w Polsce po pamiętnych wydarzeniach na Krakowskim Przedmieściu z 3 sierpnia 2010 r. Widać w nich bowiem także, że gorące polskie spory o Kościół są dziś w dużej mierze sporem o kształt przestrzeni publicznej. Pojawiają się pytania o to, co jest prywatne, co państwowe, a co publiczne – i jak między tymi sferami wytyczać granice. Wydaje się też, że bez próby rozwiązania tych dylematów – a zwłaszcza bez próby dokładniejszego opisania charakteru owych odmiennych przestrzeni, które codziennie organizujemy, zamieszkujemy i przekraczamy – nie znajdziemy dobrych odpowiedzi na pytanie o miejsce religii w życiu demokratycznej, pluralistycznej wspólnoty.

Przestrzeń polskiego kompromisu

Zarówno dziś, jak i w latach dziewięćdziesiątych – kiedy spory wokół Kościoła rozpalały dyskusje jeszcze gorętsze niż te obecne – w głosach i opiniach najbardziej skrajnych da się dostrzec podobne, swego rodzaju dwuwymiarowe opisywanie świata społecznego.

Z jednej strony mamy takich, którzy krzycząc: „krzyż do kościoła”, przekonują, że ze względu na świeckość demokratycznego państwa religię i wszelkie przekonania należy zamknąć w domu. Z drugiej strony występują ci, których zdaniem w polskiej tradycji i polskich warunkach znaki i symbole religijne mają nie tylko charakter eschatologiczny, ale są także symbolem (substytutem) tego, co społeczne i polityczne. Podobnie było w latach dziewięćdziesiątych. Jedni wołali: „księża do kościoła”, drudzy w imię świadectwa i społecznego charakteru wiary domagali się państwa katolickiego. Nie wchodząc głębiej w spór z tymi skrajnymi poglądami, trzeba dostrzec łączące je przekonanie, że tam, gdzie kończy się świeckie państwo, od razu zaczyna się prywatność – tam zaś, gdzie ze swoją wiarą wychodzi się poza opłotki prywatności, niemal od razu wkracza się w domenę polityki.

Mniejsza o to, gdzie tkwią źródła takiej logiki; ile w niej spuścizny propagandy PRL, która do perfekcji opracowała takie myślenie; ile ideowej wiary w moc sprawczą państwa; ile uproszczenia i myślenia na skróty. Ważne, że logika ta nie ma wiele wspólnego ani ze społeczną rzeczywistością, ani z polską tradycją, ani – co najważniejsze – z duchem zachodniej demokracji, którą wspólnie usiłujemy obecnie budować i udoskonalać.

Bardzo szybko dostrzeżono to zresztą już na początku lat dziewięćdziesiątych, przy kreśleniu ram budowanego wówczas kompromisu między polską demokracją a Kościołem. Zarówno bowiem konkordat (art. 5)[1], jak i konstytucja (art. 25 i 53)[2]sytuują Kościół i religię pomiędzy politycznością państwa a indywidualną sferą prywatną. Według tych aktów prawnych, miejsce religii jest w przestrzeni, którą kiedyś nazwalibyśmy społeczną, a którą dziś powszechnie określa się mianem publicznej. W prawnym, politycznym i społecznym wymiarze daje to Kościołowi ochronę jego misji ewangelizacyjnej i charytatywnej, a państwu – gwarancję jego suwerenności oraz wolności religijnej i równości obywateli.

Co jednak jeszcze ważniejsze, zarówno konkordat, jak i konstytucja mówią także co nieco na temat charakteru tak pojmowanej przestrzeni publicznej. Brak konkordatowego i konstytucyjnego zapisu o rozdziale Kościoła od państwa, wezwanie państwa i Kościoła do współpracy na rzecz dobra wspólnego (art. 1 konkordatu, art. 25 konstytucji), a także zapis o wolności religijnej jako sprawie zarazem prywatnej i publicznej (art. 53 konstytucji) wyraźnie sugerują, że przestrzeń publiczna rozumiana jest tu na sposób pozytywny, naturalny i otwarty.

Nie jest to zatem wizja przestrzeni publicznej jako pustyni, na której wszelkie życie duchowe czy religijne jest głęboko ukryte w kamienistych szczelinach prywatności i samotności. Nie jest to także obraz zabetonowanego osiedla, którego administracja raz na zawsze wyznaczyła dokładnie kształt ścieżek, wysokość klombów czy miejsce na kapliczkę lub ławki. Nie jest to wreszcie wyobrażenie przestrzeni publicznej jako sfery demarkacyjnej, która płotem, rowem lub zasiekami szczelnie odgradza się od swych sąsiadów: politycznie rozumianego państwa z jednej strony, oraz intymności i prywatności obywateli z drugiej.

Polski kompromis lat dziewięćdziesiątych zakładał zatem, że między urzędową instytucjonalnością państwa a odrębnością i mirem domowym każdego z nas będziemy budować, pielęgnować i chronić życiodajną dla demokracji, apolityczną przestrzeń obywatelskiej wspólnoty, spotkania, debaty i solidarności. I to właśnie w niej – obok uniwersytetów, mediów czy instytucji kultury – umieścimy naszą wiarę, Kościoły i związki wyznaniowe.

Dlaczego dzisiaj pojawiają się głosy, że kompromis ten – nie tylko wobec Kościoła – należy zerwać?

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...