Jakie są mocne i słabe strony polskiego języka wiary dzisiaj? Jakie są szanse i zagrożenia dla rozwoju języka wiary Polaków w najbliższej przyszłości?
Na przesadne moralizatorstwo zwracało uwagę kilkoro uczestników ankiety, m.in. Joanna Petry Mroczkowska i o. Michał Paluch. Również o. Piotr Jordan Śliwiński dostrzega dominację uproszczonego moralizowania, „choć ostatnio umacnia się trend przeciwny – przepowiadanie kerygmatu z pominięciem trudnych problemów moralnych czy społecznych”. Jego zdaniem, niezbędny jest „powrót do równowagi tak typowej dla listów świętego Pawła”, w których pouczenie moralne zawsze wynika z głoszenia Dobrej Nowiny. Według Zbigniewa Nosowskiego homiletyczna koncentracja na tym, jak żyć (zasady moralne), nie ostoi się na dłuższą metę, bo nie daje odpowiedzi, dlaczego tak żyć – tę trzeba postawić na płaszczyźnie duchowej, a nie moralnej.
W dyskusji o moralizatorstwie pojawiły się także dwa ciekawe cytaty, dość trafnie oddające problem. Oba związane są z refleksją nad rolą Ducha Świętego w Kościele. Joanna Petry Mroczkowska twierdzi, że „językowi wiary w Polsce potrzeba darów Ducha Świętego, z wiedzą, mądrością, rozumem i odwagą na czele” i w tym kontekście przywołuje słowa metropolity Ignatiosa z Latakii w Syrii, wypowiedziane w 1968 roku podczas ekumenicznego zjazdu w Uppsali: „Bez Ducha Świętego Bóg jest daleko, Chrystus jest przeszłością, Ewangelia martwą literą, Kościół tylko organizacją, władza panowaniem, posłannictwo propagandą, kult przywoływaniem wspomnień, a postępowanie po chrześcijańsku moralnością niewolników”.
Podobnie myśli o polskiej rzeczywistości jeden z nestorów polskich teologów, ks. Józef Kudasiewicz:
Dla nas chrześcijaństwo ogranicza się do nakazów i zakazów. […] Mówimy ciągle wiernym, czego Bóg od nich żąda, natomiast nie uczymy ich o tym, czym ich Bóg obdarzył w Chrystusie, jedynym Zbawicielu. Więcej dobrego można wykrzesać z wiernych jednym dobrym kazaniem o Trójcy Świętej niż mówieniem cały rok o tym, czego Bóg żąda, np. od chrześcijańskich małżonków. Spłaszczyliśmy i spłyciliśmy chrześcijaństwo tylko do jednego wymiaru moralnego, a zgubiliśmy wymiar w głąb. To jest największa „herezja” Kościoła polskiego[3].
To jednak nie wszystkie słabości wymienione w ankiecie Zespołu Laboratorium WIĘZI. Ewa Kusz, o. Jordan Śliwiński i Zbigniew Nosowski wskazują na zbyt silną obecność negatywnych ocen w języku kościelnym. Dyrektora Szkoły dla Spowiedników martwi „zbyt duży nacisk na krytykę tego, co jest niekatolickie, a za mały na pozytywną prezentację własnej tożsamości”. Ewa Kusz nazywa to koncentracją na języku nakazowo-zakazowym i na „normach wyrażonych nieatrakcyjnie”, co jedynie „odstrasza lub pokazuje wiarę jako coś, co jest anachroniczne, nieadekwatne do tego, co niesie współczesność z całym jej zawikłaniem, ale też wrażliwością”. Nosowski – słysząc narzekania na spoganienie w czasach współczesnych – zastanawia się nieraz, „kiedy były te mniej pogańskie czasy, za którymi tęskni kaznodzieja: czy w PRL, czy w okresie międzywojennym, czy też jeszcze wcześniej. Wszak każda epoka ma swoje specyficzne pogaństwo”.
Nie można jednak przedobrzyć w poszukiwaniu nowego języka. W tym kontekście o. Śliwiński zwraca uwagę na „uleganie, często bezkrytyczne, wpływom popkultury”. Głębokie treści wiary są niemądrze oswajane przez szukających nowości kaznodziejów, stając się „odlotowymi pomysłami Chrystusa” (to jeden z łagodniejszych przykładów). Krakowski kapucyn dostrzega też „wpływy języka New Age, zwłaszcza określeń energetycznych” – łaska nazywana bywa „pozytywną energią”, a Duch Święty określany jako „dar dobrej energii”. Nie jest to przesłanie chrześcijańskie.
Joanna Petry Mroczkowska uważa, że w „polskim języku religijnym (ale i nie tylko, bo dotyczy to niemal wszystkich dziedzin szeroko pojmowanej polskiej kultury) mamy chyba za wiele bezrefleksyjności (och, te przyzwyczajenia, nawyki, obrzędy, zwyczaje…), deklaratywności, pustosłowia, górnolotności i ogólnikowości (bez wchodzenia w konkret, bez intelektualnego zniuansowania analizowanego zagadnienia, bez poczucia, że język musi iść w parze z myśleniem i działaniem), […] emocjonalizmu (przez sentymentalizmy, ckliwość, infantylizm język polskiej wiary grawituje nadmiernie w stronę języka kobiecego, «maryjnego» zamiast chrystocentrycznego), ponuractwa (poprzez przeakcentowanie cierpienia, łez, jakby bez świadomości, że chodzi o Dobrą Nowinę i radość z bycia chrześcijaninem)”.
Według Katarzyny Jabłońskiej, sekretarz redakcji WIĘZI, kościelny język „prowadzi czasami do karykaturalnych uproszczeń i infantylizacji przekazu wiary”. Słychać to często w języku rekolekcjonistów – „uwikłanym albo w patos, albo w żenującą młodzieżowość, schematy językowe i myślowe”. Ewa Kiedio i o. Śliwiński wskazują na – kluczową w przypadku języka wiary – relację między nauczaniem a świadectwem. Redaktorkę WIĘZI niepokoi myśl, „że za trudnością z sensownym wyartykułowaniem prawd wiary stoi znacznie głębszy problem, dotyczący nie tego, czy ktoś jest dobrym, czy złym mówcą, ale tego, na ile żyje tym, o czym mówi”. Dyrektor Szkoły dla Spowiedników zauważa zaś: „Bywa, że przekaz wiary jest traktowany jako transmisja wiedzy – np. minipopis egzegetyczny podczas homilii – a brakuje mu treści egzystencjalnych, wypływających ze świadectwa”.
[3] Ks. Józef Kudasiewicz, Duch Święty i Jego dary, Kraków 2008, s. 21.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.