W obronie metafizyki

Więź 5-6/2011 Więź 5-6/2011

Literatura nie jest jedynie nośnikiem treści ideologicznych, lecz nieustannym zaproszeniem do kwestionowania tego, co nie-ludzkie (to znaczy oswojone, uprzedmiotowione, zideologizowane), do wyrywania się z automatyzmu codziennych reakcji, z determinant naszego życia. I dlatego właśnie książki nie muszą mówić o kwestiach społecznych, żeby być ważne

 

Ta osobliwa konstrukcja krytyczna zdradza następujące założenie: gej, lesbijka (tudzież dyskryminowana heteroseksualna kobieta, ewentualnie zabijane zwierzę, jak w prezentowanym na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych spektaklu z Wałbrzycha według najnowszej powieści Olgi Tokarczuk[2]) są dziś obowiązkowymi bohaterami wypowiedzi artystycznej, godnej uwagi. Mówienie o sprawach dziejących się między heteroseksualnymi mężczyznami i kobietami wzmacnia postawy konformistyczne. Pozwala bowiem unikać miejsc, w których dominujący dyskurs potyka się i zawodzi; kieruje zatem w stronę „metafizyki” (to znaczy w stronę społecznego wmówienia), jest zatem – użyjmy wreszcie tego słowa z zamierzchłej pozornie epoki – wsteczne.

Nim przejdę dalej, konieczne wydają mi się dwa objaśnienia. Pierwsze: nie bez powodu sięgnąłem po przykład z teatru, nie literatury. Jakkolwiek bowiem współczesna krytyka teatralna z zaciekłością jeszcze większą niż literacka zwalcza objawy identyfikowane jako „wsteczne”, premier teatralnych jest zbyt mało, by dało się skutecznie zarządzać widownią: widz, uparcie nieprzyjmujący perspektywy recenzentów, bez trudności odnajdzie spektakle, które mu odpowiadają. Liczba nowych książek jest natomiast ogromna (kilka lat temu mówiono mi, że w hurtowniach pojawia się 70 tytułów dziennie; jeśli tylko 10% z tego to powieści, daje to ponad półtora tysiąca powieści rocznie) – a zatem zarówno księgarz, jak zwłaszcza zwykły czytelnik musi powierzyć swoje wybory podpowiedziom krytyki. W rezultacie książki, które nie uzyskują od recenzentów swoistego imprimatur, skazane są w praktyce na nieistnienie. Stąd też niedostatek pozytywnych przykładów, na które chciałbym się powołać.

Objaśnienie drugie – konieczne, by uniknąć groźnego nieporozumienia – na ile kontroluję swoje relacje międzyludzkie, nie dyskryminuję gejów, lesbijek ani heteroseksualnych kobiet, a choć nie jestem wegetarianinem, bezmyślne zadawanie cierpienia zwierzętom i zabijanie ich dla rozrywki uważam za nieludzkie; samo zaś jedzenie mięsa mam za przykry spadek ewolucyjny, który budzi moją ambiwalencję, choć przed samym aktem spożycia mnie ona nie powstrzymuje – ale na przykład foie gras, ze względu na metody pozyskiwania, do ust nie wziąłem i nie wezmę. Nie twierdzę więc, że kwestie związane z dyskryminacją ludzi i okrucieństwem wobec zwierząt są nieistotne; uderza mnie jedynie konsekwentne wycinanie z pola naszej uwagi tekstów, które próbują poruszyć inne sprawy.

Życie bez tajemnicy istnienia?

Tyle o pierwszym następstwie założeń, przyjmowanych przez krytykę. Drugie wydaje się jeszcze bardziej niepokojące: oto zniknęła możliwość sensownego zadania pytania o stosunek człowieka jako jednostki do doniosłych kwestii egzystencjalnych.

Kiedy autor książki pyta o śmierć, recenzent – ten decydujący o istnieniu książki na rynku organizator życia literackiego – orzeka, że pytanie to jest eskapizmem, chyba że chodzi o opowiedzenie się za legalizacją eutanazji. Kiedy tematem książki są rozterki religijne, recenzent orzeka, że „nikogo to już dziś nie obchodzi” (to cytat!), chyba że mowa o cierpieniach zadawanych ludziom przez Kościół katolicki. Jeśli autor napisze o „nieskończonej goryczy miłości” (według frazy z Cortazara) – zostanie natychmiast rozszyfrowany jako zwolennik patriarchatu, chyba że opowiada o związku homoseksualnym lub przyjmuje perspektywę skrzywdzonej kobiety; a jeśli wspomni o przemijaniu – uznany zostanie za osobnika, który nie rozwiązał problemów właściwych dla okresu dojrzewania. Nie wypada nawet dodawać, że postawienie jako celu tekstu artystycznego sprowokowania u odbiorcy „przeżycia tajemnicy istnienia” (Witkacy) musi być skwitowane przez recenzenta wzruszeniem ramion. Przerysowuję świadomie, ale obawiam się, że nieznacznie.

Czy nie o coś podobnego spierał się z marksistami spod znaku Róży Luksemburg Stanisław Brzozowski (skądinąd również inspirujący się marksizmem)? W jego szkicu Drogi i zadania nowoczesnej filozofii znajdujemy następującą wątpliwość autora: „mówi się na przykład: każdy systemat filozoficzny jest odbiciem danej struktury społeczno-ekonomicznej i analiza zawsze jest w stanie wykazać poza pozornie logiczną budową pojęć – utajoną grę interesów”. A więc, zgodnie z poglądami późniejszymi o wiek, nie ma problemu Prawdy, zaś tekst odnosi się jedynie do „utajonej gry interesów” – stosunków sił. I dodaje Brzozowski ze zgryźliwą ironią: „Innymi słowy: dopóki istnieją przeciwieństwa klasowe, póty ich gra i walka wytwarza systematy filozoficzne, konwencje moralne, twórczość artystyczną, gdy jednak zniknie działanie tego czynnika, wszystko to ustanie”[3].

Zastanawiam się w tych okolicznościach nad powodami, dla których wśród najważniejszych dzieł, do których chętnie wracam, są Idiota Dostojewskiego i Gra w klasy Cortazara, nie mówiąc o biblijnej Księdze Koheleta, ale też późne powieści Philipa Dicka (od Ubika począwszy). Zanim powiem, co z tych moich fascynacji wynika, muszę znów poczynić dwa zastrzeżenia. Pierwsze: to wyliczenie nie oznacza w mojej intencji uznania wyższości klasyki literackiej nad utworami współczesnymi. Jestem szczerym entuzjastą twórczości Doroty Masłowskiej, cenię Lubiewo Witkowskiego, a z autorów mojego pokolenia: powieści Olgi Tokarczuk czy wiersze Marcina Świetlickiego. Drugie zastrzeżenie: zdaję sobie sprawę, że sprawny krytyk, wychodzący z założeń, przedstawionych wyżej, może doskonale pokazać Idiotę czy Grę w klasy jako teksty dekonstruujące dyskurs religijny (Dostojewski) czy opiewające protest przeciwko opresyjności tradycjonalnej kultury Argentyny (Cortazar). Skłonny jestem jednak twierdzić, że „nie za to je kochamy”. 



2] Mowa o spektaklu Olga Tokarczuk z Wałbrzycha, którego pierwsza część stanowi inscenizację powieści Tokarczuk Prowadź swój pług przez kości umarłych; przedstawienie prezentowane w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych w kwietniu 2011 r.

[3] Oba cytaty pochodzą ze szkicu: Stanisław Brzozowski, Drogi i zadania nowoczesnej filozofii, w: Stanisław Brzozowski, Kultura i życie, Warszawa 1973, s. 348-349.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...