W obronie metafizyki

Więź 5-6/2011 Więź 5-6/2011

Literatura nie jest jedynie nośnikiem treści ideologicznych, lecz nieustannym zaproszeniem do kwestionowania tego, co nie-ludzkie (to znaczy oswojone, uprzedmiotowione, zideologizowane), do wyrywania się z automatyzmu codziennych reakcji, z determinant naszego życia. I dlatego właśnie książki nie muszą mówić o kwestiach społecznych, żeby być ważne

 

Zaproszony przez warszawskie Muzeum Literatury do wygłoszenia mowy, która miała sprowokować dyskusję na inaugurację nowego cyklu spotkań z pisarzami, z pewnym opóźnieniem uświadomiłem sobie, że w rezultacie przygotowuję wypowiedź w nieco zapomnianym gatunku, jakim jest manifest literacki. Wspominam o tym na początku, ponieważ zdaję sobie sprawę, że gatunek ów przynosi wprawdzie piszącemu pewne profity, ale skazuje tekst na dwie wady; skazuje na nie nieodwołalnie, ponieważ są one ściśle związane z istotą gatunku.

Pierwsza z wad to przesada w sformułowaniach, skłonność do tez tak wyostrzonych, że w wersji oryginalnej, potraktowane literalnie, są zwykle nie do obrony: stanowią bowiem raczej zawołanie bojowe niż analizę pola walki; mają skupić we wrzawie bitewnej wojsko pod określonym sztandarem, nie zaś ustalić precyzyjnie pozycję własną i przeciwnika. Druga wada, związana ściśle z pierwszą, to pewnego rodzaju gołosłowność: manifest mówi raczej o tym, czego nie ma, niż co jest. Inna sprawa, że ową gołosłowność, to znaczy niedostatek pozytywnych przykładów, można w tym konkretnym przypadku wyjaśnić jeszcze inaczej, co staram się poniżej uczynić.

Uspokoiwszy tym wstępem sumienie (byłego) historyka literatury, przechodzę do rzeczy.

Dwie literatury

Teza moja brzmi: „W obronie metafizyki. Książki nie muszą mówić o kwestiach społecznych, żeby być ważne”.

Na początek, by nie spierać się o kwestie nieistotne, powiedzmy, że słowo „metafizyka”, użyte w tytule tego wystąpienia, ma prawo oburzyć filozofów akademickich. Użyłem go w akcie desperacji, próbując jakimś jednym terminem określić to wszystko, co (być może) wykracza poza historię (w tym: zmienną teraźniejszość) społeczną człowieka.

Odwołuję się zatem nie do tradycji Arystotelesa czy św. Tomasza z Akwinu, a raczej do refleksji symbolistów, Mikołaja Bierdiajewa czy Stanisława Ignacego Witkiewicza. Zamierzam wystąpić w obronie prawa literatury do kierowania naszej myśli, myśli czytelników, nie tyle w stronę ściśle pojętej „filozofii pierwszej”, ile w tę stronę, którą wskazywał Witkacy, pisząc o „doświadczeniu metafizycznym” (pod którym to pojęciem może kryć się zarówno przeżycie mistyczne związane, lub niezwiązane z jakimś systemem religijnym, jak i niereligijne doświadczenie „obcości” czy też „prześwitu”, leżące u podstaw filozofii egzystencjalnych). Ten brak precyzji , jak się na końcu okaże, nie jest przypadkowy.

Uściślić trzeba także pojęcie „kwestie społeczne”, nie zamierzam bowiem walczyć z przekonaniem, że człowiek jest również istotą społeczną. Przy pewnym rozumieniu tego terminu między „kwestiami społecznymi” a „kwestiami ludzkimi” nie da się przeprowadzić linii demarkacyjnej. W historii literatury przyjęło się jednak wyróżniać specyficzną kategorię utworów, które mówią o zagadnieniach społecznych w sposób zaangażowany, niekiedy wręcz interwencyjny, z czym wiąże się traktowanie z najwyższą nieufnością wszystkiego, co nie rzutuje w sposób bezpośredni na ustrój społeczny i polityczny, na strukturę, w obrębie której funkcjonujemy (oddając się czasem nieistotnym – z tego punktu widzenia – refleksjom natury egzystencjalnej). Przeciwko takiemu właśnie redukowaniu tematów literatury, godnej uwagi, skierowany jest poniższy tekst.

Ponieważ mój zamiar jest polemiczny, wypada najpierw opisać przedmiot niezgody. W tym celu nie mogę, niestety, uniknąć rysu sytuacji społeczno-politycznej, w kontekście której toczy się niemrawo współczesne życie literackie.

Jest obecnie banałem twierdzenie, że ostry konflikt polityczny podzielił Polskę, przy czym podział ten wyznacza trzy strony: skonfliktowane ze sobą dwie, oraz obszerną część trzecią, która z różnych powodów, mniej lub bardziej szlachetnych, coraz silniej kontestuje walkę tamtych dwóch. W tej trzeciej, zapewne najliczniejszej grupie naszych współobywateli można z pewnością dostrzec istotne różnice, mogące być podstawami bardziej szczegółowych podziałów. Ponieważ jednak w życiu medialnym – a ono ma decydujący wpływ na bieżące życie literackie – ta trzecia grupa jako całość praktycznie nie bierze udziału, nie poświęcam jej więcej uwagi.

Istotniejsze znaczenie ma wewnętrzna dwoistość obu walczących grup. Pierwszą określa się niekiedy dziwaczną nazwą (sam jej czasami używam) „kręgi lewicowo-liberalne”. Wyróżniają się w niej pogrobowcy lewego skrzydła Solidarności, w praktyce przywiązani do umiarkowanie liberalnych koncepcji gospodarczych oraz do liberalnych (lub konserwatywno-liberalnych) koncepcji obyczajowych, czyli twardy elektorat Platformy Obywatelskiej oraz, z drugiej strony, młodzi zwolennicy myśli poststrukturalnej i postmarksowskiej. Ci ostatni to czytelnicy pism Slavoja Žižka i aktywiści rozmaitych ruchów (z których część znalazła się w orbicie klubów „Krytyki Politycznej”), praktycznie pozbawieni, jak dotąd, politycznej reprezentacji; potencjalny elektorat nowoczesnej (tzn. pozbawionej związków z totalitarną przeszłością) partii lewicowej, mający swoich prominentnych przedstawicieli wśród najważniejszych krytyków literackich dzisiejszej Polski.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...