Czas na europejską solidarność

Niedziela 25/2011 Niedziela 25/2011

O polskiej prezydencji, tajemniczych i opozycyjnych priorytetach, sprawach wstydliwych i przemycaniu interesów narodowych z posłem Jarosławem Sellinem rozmawia Wiesława Lewandowska

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – 1 lipca 2011 r. rozpoczyna się polska prezydencja w UE i – jak przekonują media – powinniśmy być dumni, bo przez pół roku będziemy najważniejsi w Europie…

POSEŁ JAROSŁAW SELLIN: – Poczucie dumy warto zarezerwować na koniec prezydencji, teraz przydałaby się realistyczna ocena. Do Traktatu Lizbońskiego, czyli do 2009 r., prezydencje rzeczywiście miały kluczowe znaczenie, a kraje je sprawujące faktycznie kierowały całą Unią Europejską. Mieliśmy tego dowód choćby w czasie inwazji na Gruzję za prezydencji francuskiej w 2008 r., gdy prezydent Nicolas Sarkozy w imieniu całej UE pojechał do Moskwy, by negocjować z Putinem. Teraz już tego rodzaju dyplomatyczna samodzielność prezydencji nie jest możliwa, ponieważ polityką zagraniczną Unii zajmuje się specjalna europejska służba dyplomatyczna z wysokim przedstawicielem ds. polityki zagranicznej i bezpieczeństwa, której szefem jest obecnie Catherine Ashton z Wielkiej Brytanii.

– Na czym zatem polega obecna moc prezydencji?

– Można powiedzieć, że kraj sprawujący prezydencję jest nadal „twarzą i głosem” UE, ale raczej nieformalnie. Ma przede wszystkim możliwość zwrócenia uwagi pozostałym krajom na istotne, jego zdaniem, sprawy. W tym celu konstruuje się tzw. priorytety, które muszą mieć wymiar ogólnoeuropejski, co nie wyklucza „przemycania” w nich własnych interesów narodowych.

– Słyszymy dziś w Polsce, że to przemycanie własnych interesów po prostu nie przystoi i trzeba z nich zrezygnować. Inne prezydencje przemycały?

– Oczywiście! Hiszpania rozdyskutowała Europę na temat współpracy z krajami Ameryki Łacińskiej, Francja przekierowała uwagę całej UE na basen Morza Śródziemnego, Węgry obecnie zaproponowały tzw. Strategię Dunajską. Każdy kraj podczas swej prezydencji stara się wprowadzać na płaszczyznę ogólnoeuropejską tematy ważne z punktu widzenia własnych interesów. Polska jest częścią Europy i naprawdę nietrudno o przekonanie innych krajów, że sprawy dla nas ważne są ważne także dla całej Europy.

– Tymczasem Polska na kilka dni przed swoją prezydencją wydaje się nie mieć własnych pomysłów, a w każdym razie chyba nie było na ten temat żadnej poważnej dyskusji politycznej. A może była, tylko media ją zlekceważyły?

– Istotnie, nie było na ten temat żadnej debaty, żadnej „burzy mózgów”. Gdy na forum sejmowej Komisji ds. UE chcieliśmy rozmawiać o prezydencji – albo mówiło się nam, że priorytety będą przedstawione w ostatniej chwili, albo uspokajano, że są już opisane w pewnych obszarach, ale jeszcze nieuszczegółowione. Poznaliśmy więc tylko ogólnikowe hasła w rodzaju: „integracja europejska jako źródło wzrostu”, „bezpieczna Europa”, „Europa korzystająca na otwartości” oraz opisy, że warto działać na rzecz wzrostu, pogłębić rynek wewnętrzny poprzez… rozwijanie handlu „on line”. To niemal jedyny konkret, jakiego można się było doszukać w przedstawionych posłom opracowaniach.

– Dlaczego PiS zdecydował się na miesiąc przed początkiem prezydencji zaprezentować swoje propozycje, skoro wiadomo, że nie ma szans na ich uwzględnienie?

– To nasza reakcja na tę tajemniczość rządowych priorytetów i brak otwartej dyskusji. Nie znając rządowych, postanowiliśmy przedstawić własne priorytety, które naszym zdaniem wydają się oczywiste zarówno z punktu widzenia interesów Europy, jak i Polski.

– O co, zdaniem PiS, powinniśmy zabiegać w ramach polskiej prezydencji?

– Przede wszystkim trzeba powalczyć o dobry europejski budżet w nowej siedmioletniej perspektywie 2014-2020. Już pod koniec czerwca Komisja Europejska ma przedstawić pierwszy projekt tego budżetu, a więc dyskusja rozpocznie się w czasie polskiej prezydencji. To jest dla nas niezwykła szansa, żeby choć trochę narzucić ton i kierunki tej dyskusji. Powinniśmy jak najusilniej zabiegać o to, aby ten budżet się nie zmniejszył.

– A wziąwszy pod uwagę nastroje w „starej Unii”, istnieje takie niebezpieczeństwo…

– I to coraz bardziej realne. Będące tzw. płatnikami netto duże europejskie kraje buntują się i uważają, że powinny wpłacać mniej do budżetu unijnego. Powinniśmy też nalegać, aby nadal finansowano tzw. politykę spójności, czyli wyrównywanie poziomu infrastruktury między poszczególnymi państwami UE oraz między poszczególnymi regionami. Są dziś w Europie silne tendencje do ucinania budżetu właśnie w tym obszarze.

– Najwięcej kontrowersji wydaje się budzić Wspólna Polityka Rolna. Niedawno PiS wnioskował odwołanie ministra rolnictwa właśnie z tego powodu, że nie forsował spraw rolnictwa jako ważnego tematu dla polskiej prezydencji.

– Uważamy, że polska prezydencja powinna mocno podkreślać, iż utrzymanie finansowania Wspólnej Polityki Rolnej w takiej skali, jak obecnie, jest niezwykle ważne ze względu na bezpieczeństwo żywnościowe Europejczyków, ale też z uwagi na wyzwania globalne – na szybki wzrost konsumpcji w bogacących się krajach Azji. Europa powinna wykorzystać szansę na eksport swej żywności właśnie przez wspieranie i rozwijanie rolnictwa. Tymczasem wiadomo, że istnieją w UE skłonności, aby Wspólną Politykę Rolną mocno ograniczyć na rzecz czegoś, co bogate kraje europejskie nazywają innowacyjnością albo inwestowaniem w zaawansowane technologicznie gałęzie przemysłu – oczywiście oznacza to, że pieniądze z UE trafią do bogatych, a nie do biednych krajów, i nie do rolnictwa. Uważam, że Polska powinna pilnować, aby takie rozwiązania jednak nie przeszły.

– Polskie media, rządzący politycy sugerują, że np. domaganie się wyrównania dopłat rolniczych będzie wyrazem polskiego egoizmu i po prostu nie godzi się w tej sprawie nalegać…

– Przecież nie upominamy się tu wyłącznie o interesy polskich rolników, ale także rumuńskich, bułgarskich, czeskich, słowackich, litewskich… Mamy taką paradoksalną sytuację, że ogólnie biorąc, w różnych unijnych programach biedniejsi dostają więcej pieniędzy, a bogatsi mniej; i tylko w rolnictwie jest dokładnie odwrotnie – bogatsi rolnicy dostają więcej, a biedniejsi mniej. A przecież rolnicy w Polsce, Estonii, Niemczech czy Hiszpanii płacą właściwie tyle samo za nasiona, paliwo, środki ochrony roślin, zaś dopłaty mają rażąco różne. Rolnik polski po wstąpieniu do UE miał sześciokrotnie mniej dopłat niż rolnik niemiecki, a w roku 2013 ma mieć nadal dwa razy mniej. Warto zapytać: Gdzie tu solidarność europejska, gdzie wolna konkurencja? To musi się zmienić, a zmiana leży w interesie całego kontynentu, a nie tylko „zachłannych” polskich rolników.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...