Mieszkańcy osiemnastomilionowego Kairu nagle zostali bez policji i służb ochrony, które przede wszystkim powinny zapewniać bezpieczeństwo zwykłym obywatelom
Na naszych oczach rozgrywa się – jak określają to media – prawdziwa wiosna ludów arabskich. Jako misjonarz pracujący w Egipcie był Ojciec świadkiem społeczno-politycznej rewolucji w tym kraju przeciwko prezydentowi Hosniemu Mubarakowi i jego rządom.
W Egipcie, na szczęście, nie doszło do tak krwawych wydarzeń jak w Libii, gdzie mamy do czynienia z wojną domową i ofiarami, których liczby nie da się nawet w tym momencie dokładnie określić. W Egipcie wydarzenia potoczyły się według mniej dramatycznego scenariusza, choć były obawy, że wojsko zacznie strzelać do ludności cywilnej. Policja, chcąc rozproszyć tłum, używała gazów łzawiących. Jeśli już strzelano, to przeważnie gumowymi kulami.
Użyto jednak także ostrej amunicji.
Rzeczywiście były takie przypadki. Nie miało to jednak charakteru masowego. Jedynie w sytuacjach naprawdę skrajnego zagrożenia, jak w Suezie czy w Kairze, kiedy protestujący szturmowali budynki policji i ministerstwa spraw wewnętrznych. Gdyby manifestującym udało się zdobyć broń, która zwykle jest przechowywana na posterunkach policji, mogłoby dojść do większego rozlewu krwi. Egipskie media podawały, że w ciągu całej rewolucji, od 25 stycznia do 11 lutego 2011 roku, w Kairze zginęło około czterystu osób i około tysiąca na terenie całego Egiptu. To naprawdę niewiele, jeśli weźmie się pod uwagę, że w Egipcie mieszka ponad osiemdziesiąt milionów ludzi.
W pierwszych dniach egipskich wydarzeń najwięcej zabitych było w Suezie, gdzie sytuacja najszybciej wymknęła się spod kontroli sił bezpieczeństwa. Determinacja i wściekłość protestującego tłumu były tam tak wielkie, że policjanci i agenci sił bezpieczeństwa wpadli w panikę. Wtedy padły strzały z ostrej amunicji. W mediach mówiono, że pierwszy zaczął strzelać jeden z oficerów, ponieważ tylko oni mogli używać ostrej amunicji. Poza tymi skrajnymi przypadkami policja i służby bezpieczeństwa raczej unikały używania ostrej broni. Niewykluczone, że w egipskich siłach bezpieczeństwa obowiązywała niepisana zasada, a może nawet rozkaz, by do protestujących nie strzelać ostrą amunicją.
Czy atak protestujących skierowany był tylko przeciw policji i służbom bezpieczeństwa?
Protestujący przeważnie atakowali przedstawicielstwa i urzędy władzy prezydenta Mubaraka – wszystko to, co reprezentowało i kojarzyło się z jego rządami. Cel gniewu protestujących był zasadniczo jeden: zniszczone zostały posterunki policji, sądy, siedziby partii rządzącej, siedziby służby bezpieczeństwa. Z tych miejsc pokonana policja po prostu uciekła. Niestety, w takiej sytuacji zawsze pojawiają się jakieś elementy kryminalne (w Egipcie nazywa się ichbaltaga), które wykorzystały nieobecność policji i służb ochrony. Dochodziło więc do przypadków niszczenia, palenia i grabieży mienia w sklepach czy bankach.
W Kairze, kiedy manifestantom udało się przełamać policyjne kordony, podpalić i zniszczyć samochody pancerne oraz opanować i splądrować posterunki znajdujące się na ulicach prowadzących do placu Tahrir, placu Wyzwolenia, wówczas – jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – w niemal całym mieście, z wyjątkiem lotniska i kilku centralnych urzędów, wszyscy policjanci czy ochroniarze zniknęli. To było wielkie zaskoczenie dla mieszkańców Kairu.
Policja chroniła w ten sposób samą siebie…
A mieszkańcy osiemnastomilionowego Kairu nagle zostali bez policji i służb ochrony, które przede wszystkim powinny zapewniać bezpieczeństwo zwykłym obywatelom. W tak wielkim skupisku ludności zawsze jest przecież ryzyko, że znajdą się jacyś awanturnicy, furiaci czy siejący terror kryminaliści i musi być społeczna siła, która zapewniłaby minimum bezpieczeństwa. W początkowych dniach rewolty tego w Kairze zabrakło.
Czy taki stan trwał długo?
Dwa dni i jedną noc – od piątkowego wieczoru 28 stycznia do 30 stycznia, kiedy nocą do Kairu wkroczyło wojsko. Przez ten czas miasto zdane było na siebie. Nagle system rządów Mubaraka zaczął się po prostu od środka rozpadać. Niektórzy ze zdumienia przecierali oczy i nie wierzyli w to, co widzieli.
Nie wierzyli, że system Hosniego Mubaraka może upaść.
A jednak coś tak niebywałego się działo.
Ojciec był w tych dniach w Kairze.
Przebywałem wówczas w College de la Sainte Famille, w jezuickiej szkole, którą prowadzimy w Kairze. Wraz z jednym z jezuickich współbraci byłem świadkiem pierwszych dni rewolucji. Widziałem tłumy protestujących i walczących z policją na ulicy Ramzesa, tuż pod oknami naszej szkoły. Jednak tłum, który walczył z policją, nie próbował szturmować budynków naszej szkoły. Jak już mówiłem, atakowano jedynie przedstawicielstwa i urzędy państwowe.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.