Mieszkańcy osiemnastomilionowego Kairu nagle zostali bez policji i służb ochrony, które przede wszystkim powinny zapewniać bezpieczeństwo zwykłym obywatelom
Ulica Ramzesa, przy której mieści się nasze kolegium, wraz z placem o tej samej nazwie znajduje się na szlaku prowadzącym do słynnego już placu Tahrir. Przed placem Ramzesa, na którym znajduje się wielki meczet Al-Fath, na początku demonstracji, w piątek 28 stycznia, policja ustawiła samochody opancerzone i kordon uzbrojonych sił porządkowych, by zablokować przejście manifestujących ulicą Ramzesa w kierunku placu Tahrir. Nazajutrz okazało się, że demonstranci usiłowali dostać się na ten plac w „marszu gwiaździstym”, idąc jednocześnie z wielu kierunków. Dziś wiemy, że nie był to przypadek, że manifestanci byli zorganizowani, aby osiągnąć jeden, strategiczny cel: właśnie ogromny plac Tahrir.
Dlaczego było to tak istotne?
Plac Tahrir – plac Wyzwolenia jest dla kairczyków wyjątkowy. To symbol. W przeszłości miało na nim miejsce wiele ważnych dla kraju wydarzeń: zgromadzeń, marszów, przemów przywódców Egiptu związanych z odzyskiwaniem niepodległości. Na tym placu przemawiał między innymi charyzmatyczny prezydent Egiptu Abd Al-Nasser. I właśnie ze względu na tę polityczną symbolikę protestujący chcieli za wszelką cenę zdobyć plac Tahrir i z tego miejsca żądać politycznych zmian w kraju.
To wielki plac, do którego z różnych stron dochodzi wiele ulic. Z tego powodu policja i siły bezpieczeństwa nie mogły zatrzymać idących tam tłumów. Policji skończył się gaz łzawiący, skończyła się gumowa amunicja, a pałki nie wystarczyły w walkach wręcz i policyjne kordony zostały przerwane. W piątkowy wieczór 28 stycznia, po gwałtownych ulicznych walkach, protestujący opanowali go i trwali tam aż do odejścia Mubaraka 11 lutego.
Pierwsi na placu pojawili się młodzi ludzie, studenci, często bardzo sprawni, jeśli chodzi o kwestie informatyczne. Demonstracje organizowano za pomocą telefonów komórkowych, internetowych serwisów społecznościowych, a później za sprawą specjalnie założonej strony internetowej. Dzięki tej ostatniej o tym, co dzieje się na placu, dowiadywał się cały świat. Początkowo wszystko działo się spontanicznie, później jednak pojawiły się grupy, które próbowały tym protestem kierować, w jakiś sposób go kanalizować i organizować, by manifestanci się nie rozeszli, a protest nie tracił na sile.
Jak wielu gromadziło się tam ludzi?
To były tysiące... Zaraz po wybuchu gwałtownych zamieszek na placu Tahrir mogło być ponad dwieście tysięcy ludzi, może nawet więcej. Najwięcej protestujących było w kolejne piątki rewolucji, a więc w dzień dla muzułmanów świąteczny, kiedy razem modlą się w meczetach. Niektórzy mówią nawet o czterystu, pięciuset tysiącach. W ciągu pozostałych dni tygodnia na placu pozostawało około trzydziestu tysięcy protestujących. To zwiększanie się i zmniejszanie liczby manifestujących osób było planowo organizowane nawet wówczas, kiedy władze zarządziły wyłączenie telefonii komórkowej i Internetu.
Protestujący ludzie byli niesamowicie zmotywowani, gotowi na bezpośrednią konfrontację za cenę zdrowia czy nawet życia. Jak jednak już wspominałem – o ile okazało się to możliwe – nie niszczyli mienia publicznego i nie atakowali przygodnych ludzi. Domagali się odejścia Mubaraka. Podobnie było na ulicach Aleksandrii czy Suezu. Nie niszczono na ślepo wszystkiego, co protestującym stanęło na drodze. W ogromnej większości w swym gniewie byli jakby utemperowani. Buntowali się niejako w cywilizowany sposób. Była w tym wielka mądrość.
Czy wydarzenia z początku roku nie pokazują, że Egipcjanie tylko pozornie zgadzali się na dyktaturę Mubaraka?
Rzeczywiście przez wiele lat pod rządami prezydenta Mubaraka w Egipcie panował spokój. Ludzie jakby godzili się na takie życie, jakby potrzebowali właśnie takiego władcy absolutnego, dysponującego pełnią władzy. Wynikało to w jakiejś mierze ze wschodniej mentalności Egipcjan, zwłaszcza tych niewykształconych, a osób, które nie potrafią pisać i czytać, jest dziś w Egipcie około 40 procent. Dla wielu z nich Mubarak był jak „wielki ojciec”, głowa rodu i przywódca, który ochrania pozostałych członków wspólnoty, który wszystko może i do którego z każdym problemem można się zwrócić, a on swoimi prezydenckimi dekretami sprawy rozwiąże w trybie natychmiastowym.
Cokolwiek nowego powstawało w państwie – most, metro, linia kolejowa – nieważne, że budowane były przez Francuzów, Japończyków albo Chińczyków, w dniu oddania danego obiektu narodowi pojawiał się Mubarak ze swoją świtą i wmurowywano tablicę upamiętniającą jego przybycie. Takie tablice można podziwiać od Aleksandrii po Asuan, od Wybrzeża Północnego po Synaj. Mubarak uważał się chyba za prawdziwego faraona. Tylko że tak naprawdę ten ojciec narodu chronił interesy jedynie swoje i swoich wybranych.
Poza tym każda długoletnia władza niejako z zasady podlega moralnej degeneracji i tylko kwestią czasu jest jej upadek. Wszystko się zużywa, także moralność człowieka, zwłaszcza gdy sprawuje on władzę. Mówi się, że władza korumpuje, a władza absolutna korumpuje absolutnie. Myślę, że w przypadku prezydenta Mubaraka mieliśmy do czynienia właśnie z takim stopniowym zużywaniem się jego władzy. Kiedy jesienią 1981 roku został prezydentem, na początku swych rządów pewnie chciał dobrze dla Egipcjan. Z czasem jednak oddalił się od narodu, zapomniał o złożonych obietnicach i zajął się sobą oraz ludźmi swojego aparatu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.