Kiedy reporter po spotkaniu zatrzaskuje za sobą drzwi, musi mieć świadomość, że nie może zostawić ofiary z koszmarem, który do niej powrócił z powodu jego pytań. Nie wolno budzić demona – nigdy o tym nie zapominam.
Mówił Pan, że dziennikarze krajowi nie opuszczają dziś stanowisk pracy. Taką samą postawę zachowują niejednokrotnie korespondenci wojenni: nie ruszają się z pokoju hotelowego, tylko oglądają newsy telewizyjne.
Gdy odbywało się przejęcie Hong Kongu przez Chiny, poza mną i tysiącem innych dziennikarzy przyjechały tam telewizje CNN i BBC transmitujące wszystko na żywo. Nie wychodząc z hotelu, wiedziałbym więcej o tym, co się dzieje naokoło. Nigdy bym też nie dostał szansy na rozmowy z prezydentem Chin, Sekretarzem Generalnym, wiceprezydentem Stanów Zjednoczonych, a dzięki telewizji mogłem w nich pośrednio uczestniczyć. Może więc widziałbym i słyszał więcej, zasadniczo jednak to nie to samo, co zapuścić się w miasto między ludzi...
Odkąd gazety zaczęły mieć wersję internetową, nastąpiła kolejna zmiana. Pracując w PAP, miałem wpojone, że mogę pisać o zdarzeniu, które się już zakończyło. Bo jak opisać coś w środku trwania? Dopiero gdy przyszedłem do „Gazety”, dowiedziałem się, że istnieje coś takiego jak deadline – jeśli gotowej relacji nie nadam do godziny 20, to później mogę jej w ogóle nie nadawać. Dzisiaj należałoby pisać cztery, pięć artykułów dziennie na ten sam temat, by go uaktualniać w internecie. Skąd wziąć w takim razie czas na to, by dowiedzieć się czegokolwiek? Współczesne media wymuszają na dziennikarzach ignorancję.
Odmawiam takiego stylu pracy.
Dziennikarze mogą swobodnie kreować fikcyjne zdarzenia, a potem podawać je jako prawdę. Symboliczna jest tu postać Scoopa – tytułowego bohatera powstałej pod koniec lat 30. ubiegłego wieku powieści Evelyna Waughta. Scoop to dziennikarz podróżujący po Afryce, który wymyśla nieistniejącą wojnę, aby o niej pisać, co robi z coraz większą pasją.
Bo to może być bardzo wciągające. Wojtek Maziarski, wielki kpiarz, wielokrotnie namawiał mnie, żebym wymyślił jakiś kraj afrykański, nadawał z niego korespondencję, przeprowadzał wywiady na wyłączność z nieistniejącym prezydentem. Na pewno by się sprzedało...
Od ćwierć wieku zajmuję się wyłącznie Afryką i to niecałą; nie piszę np. o Egipcie, nie znam się na świecie arabskim. Podziwiam dziennikarzy, którzy dostają polecenie z redakcji, że mają jechać do Urugwaju i jadą, mimo że nie mają zielonego pojęcia, co tam się dzieje. Ja bym umarł ze strachu.
W krajach, do których przybywam, nie mam żadnych kłopotów. Robię wcześniej plan – on może być zły, ale zawsze jest. Pół roku przed datą wylotu do Ugandy czytam tamtejsze gazety. W ten sposób dowiaduję się, który dziennikarz zajmuje się jakimi sprawami. Jeśli chcę się z nim spotkać – nawiązuję kontakt przez internet.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.