Pokolenie J23

W drodze lipec 2012 W drodze lipec 2012

Z przerażeniem obserwuję niski poziom zaufania międzyludzkiego w Polsce. To karygodne, że są ludzie, którzy do pogłębiania różnic i wrogości używają języka religijnego.

Z Janem Andrzejem Kłoczowskim OP rozmawia Marcin Żyła

 

Marcin Żyła: Czy polscy dominikanie są – jak twierdzą niektórzy prawicowi publicyści – liberałami?

Jan Andrzej Kłoczowski OP: Słowo „liberalizm” stało się w Polsce narzędziem walki politycznej. Łatwo wpaść w uprzednio zastawione sieci, w których niczego nie wyjaśnimy, pozostanie tylko polemika.

Zakon dominikanów ma demokratyczną strukturę i jego przedstawiciele nie reprezentują jednej myśli czy orientacji politycznej. Pod względem światopoglądowym mamy wewnętrzną swobodę, która służy wolności naszej pracy duszpasterskiej.

Wielu jednak uważa, że w stosunku do współczesności zakon ojca prezentuje otwartą postawę. Można więc uznać, że w ten sposób wyróżnia się spośród wielu innych środowisk w Kościele.

- Oczywiście, każdy z nas ma swoje poglądy. Sam podzielam punkt widzenia, że wolny rynek – a więc w sensie ekonomicznym: liberalizm – jest rozsądnym sposobem bogacenia się społeczeństwa. Jestem jednak przeciwny radykalnym stanowiskom wolnorynkowym, które nie biorą pod uwagę ani odpowiedzialności społecznej, ani tego, że trzeba pomagać ludziom słabszym. Problem z liberalizmem polega na tym, że pojęcia tego używa się w Polsce w odniesieniu do sfery wartości, a nie ekonomii.

Dominikanie studiują teologię moralną na podstawie Summy teologicznej św. Tomasza. Jest ona nieco inaczej ułożona niż Katechizm, który kładzie nacisk na sprawy moralne w oparciu o Dekalog. Święty Tomasz porządkuje moralność od strony cnót arystotelesowskich, na początku wymienia jednak oczywiście wiarę, nadzieję i miłość. Spośród wszystkich cnót naturalnych najwyżej stawia cnotę roztropności, czyli umiejętność rozpoznania, jakie dana sytuacja stanowi wyzwanie etyczne i moralne. To nie tyle etyka kodeksu z gotowymi formułkami, ile etyka wartości – a więc ani relatywizm, ani fundamentalizm. Raczej: droga roztropności, złotego środka. Oparcie studium na św. Tomaszu sprawia, że nasza formacja jest z jednej strony pryncypialna, z drugiej – otwarta na ludzi i na konkretne problemy.

Czy głosy krytyki pod adresem dominikanów – np. Tomasza Terlikowskiego czy Roberta Mazurka – są efektem wejścia w pułapkę etyki kodeksu? Pierwszy ze wspomnianych publicystów pisał m.in. o dominikańskich „politycznie poprawnych i utrzymanych w duchu gazetowyborczej poprawności wypowiedziach na temat krzyża na Krakowskim Przedmieściu”. Drugi wspominał o tendencji do „zrzucania habitów” oraz „dożywotnim abonamencie na występy u Tomasza Lisa i kpinki [ze starszego] pokolenia”.

- Bardzo rozsądny socjolog amerykański Peter Berger, wierzący i praktykujący chrześcijanin, twierdzi, że relatywizm rodzi fundamentalizm. To psychologicznie zrozumiałe. W sytuacji chaosu i braku orientacji ludzie szukają mocnych fundamentów, na których mogliby oprzeć życie.

W Polsce jednak takie stanowisko często reprezentują neofici – ludzie, którzy odkryli coś nagle. My, dominikanie, nie jesteśmy neofitami, lecz tradycjonalistami z konserwatywną teologią św. Tomasza – i dlatego mamy skłonność raczej do złotego środka niż do stanowisk ekstremalnych. Jesteśmy przede wszystkim duszpasterzami – nie doktrynerami.

W latach 70. i 80. ubiegłego wieku u dominikanów znajdowali schronienie opozycjoniści reprezentujący różne poglądy polityczne. Może dzisiejsza krytyka – przede wszystkim ze strony narodowo-prawicowej – ma źródło w tym, że to właśnie u was byli i Kuroń, i Mazowiecki?

- Takie opinie wynikają z całkowitej nieznajomości historii. To ciekawe, prawda? Wychodzi na to, że ci, którzy tak bardzo podkreślają znaczenie historii w edukacji, sami niewielkie mają o niej pojęcie.

Moja wiedza nie pochodzi z książek, lecz z doświadczenia. Od razu po święceniach zająłem się duszpasterstwem akademickim. Pamiętam marazm społeczny okresu Gierka – ów tryumf komunizmu i jego małej stabilizacji. Potem coś się ruszyło. Młodzi ludzie spostrzegli, że dyskusja o komunizmie nie zmienia, nie likwiduje krzywdy konkretnych ludzi. Szybko zaczęli organizować pomoc – w Krakowie pojawiły się dwie grupy, które Adam Zagajewski nazwał potem „hierarchistami” i „anarchistami”. Do pierwszej należeli uczestnicy naszego duszpasterstwa akademickiego „Beczka”, do drugiej m.in. Bronisław Wildstein i Stanisław Pyjas. Proszę samemu ocenić: czy to była lewica, czy prawica. To po prostu byli „nasi”. Co mieliśmy uczynić, gdy zabito Pyjasa? Pamiętam rozmowę z moim ówczesnym prowincjałem, który mówił, że tym ludziom trzeba pomóc, ale dyskretnie. Odpowiedziałem mu: ojcze, wszystko się zmieniło. Teraz pomoc należy nagłaśniać, wtedy będziemy bezpieczniejsi. Stąd msza św. za Pyjasa, powstanie Studenckiego Komitetu Solidarności. SKS nie był oczywiście twarzą Kościoła, ale to, że jego działacze ujęli się za innymi, sprawił, że stał się również i naszą sprawą.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...