Niestała jak Kościół

Tygodnik Powszechny 28/2010 Tygodnik Powszechny 28/2010

Kończąc studia nie zdawałam sobie sprawy, jakie znaczenie dla mojej przyszłości może mieć to, że jestem kobietą. Kiedy zrozumiałam, że jestem w świecie męskim, postanowiłam, by tematem doktoratu uczynić właśnie nieobecność kobiet w świecie teologicznym.

 

Artur Sporniak: Dlaczego zainteresowała się Pani teologią – czy to zasługa księdza katechety?

Elżbieta Adamiak: Raczej siostry katechetki, która nie tylko z pasją nas katechizowała, ale także potrafiła zainspirować do działań wykraczających poza zwykłą katechezę.

Co to były za działania?

Początkowo ruch szensztacki – wywodzący się z Niemiec kościelny ruch o zabarwieniu maryjnym. Gdy po liceum zastanawiałam się nad dalszą drogą, to przyznam, że studia teologiczne na KUL wybrałam ze względu na pytania wynikające z tego zaangażowania. Nie myślałam, gdzie będę pracować. Prawdę mówiąc, w latach 80. jedyną realną perspektywą po studiach teologicznych była przyparafialna katecheza dzieci.

Krótko mówiąc: motywem wyboru teologii były moja pasja i poszukiwania odpowiedzi na pytania, które sobie stawiałam.

Kościół w owych czasach pełnił specyficzną rolę kulturową – stanowił enklawę względnej wolności w nieciekawej rzeczywistości PRL-u.

Zwłaszcza KUL, który gromadził ludzi z całej Polski i rzeczywiście dawał na tamte warunki dużą przestrzeń wolności. Dlatego, choć wielu moich rówieśników lata 80. traktuje jako czas właściwie stracony, dla mnie – przeciwnie – był to czas ważnych spotkań, odkryć i doświadczeń.

Czy wśród studentów teologii było dużo kobiet?

Na kursie dla świeckich, na którym też studiowały siostry zakonne, około 2/3 wszystkich studentów stanowiły kobiety.

Kto miał wpływ na Pani myślenie teologiczne?

Moim mistrzem był i pozostał do tej pory przede wszystkim o. Stanisław Celestyn Napiórkowski. Ale nawet kończąc studia magisterskie, ciągle nie zdawałam sobie sprawy, jakie znaczenie dla dalszego mojego zawodowego rozwoju może mieć fakt, że jestem kobietą. Dopiero na studiach licencjackich (chodzi o licencjat kościelny) zdałam sobie sprawę, że jestem w świecie męskim. I wtedy przyszło mi do głowy, by tematem doktoratu uczynić właśnie nieobecność kobiet w świecie teologicznym. Akurat wówczas o. Napiórkowski wrócił z sympozjum mariologicznego, na którym poznał przedstawicielki teologii feministycznej, i skierował moje spojrzenie na kierunek, o którym nie miałam pojęcia. Tak się narodziło moje zainteresowanie teologią feministyczną.

A największe przeszkody, które musiała Pani pokonać?

Pierwsza była formalna – studia doktoranckie robiłam właściwie z wolnej stopy, bez żadnych praw prócz ubezpieczenia zdrowotnego. Ale to paradoksalnie mi pomogło – musiałam się starać o stypendium zagraniczne. Dzięki temu studia doktoranckie zamieniły się w odkrywanie nowych lądów: zarówno poprzez długie godziny spędzone w świetnie wyposażonych bibliotekach, o których w Polsce można było wówczas tylko marzyć, jak i poprzez nowe kontakty, które owocowały wyjazdami na kolejne konferencje i nowymi spotkaniami. Zatem mimo instytucjonalnie wątłych podstaw ten czas był dla mnie odkrywczy i fascynujący.

Najtrudniejsze doświadczenie przyszło po doktoracie. Spodziewałam się, że stopień naukowy pootwiera różne drzwi dotychczas zamknięte, tymczasem nic takiego się nie stało. Gdy szukałam pracy, proponowano mi katechezę dzieci, do czego, jak sądzę, nie mam daru. Tak więc marzenie, by wykładać teologię, przede wszystkim tę nową, początkowo zderzyło się z dość twardą rzeczywistością.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...