Próba rozmowy

Wieczernik 175/2010 Wieczernik 175/2010

Czy dyskusja na tematy związane z bioetyką musi prowadzić do mnóstwa negatywnych emocji, wobec których przestają liczyć się fakty i drugi człowiek, a jakiekolwiek próby dogadania się giną zalane falą adrenaliny?

 

Czasami mam wrażenie, że dziś niektóre środowiska w Kościele łatwo o tym zapominają. Że łatwiej przychodzi nam rysować apokaliptyczne wizje „cywilizacji śmierci” niż ukazywać jasną stronę problemu – cywilizację życia. Że czasami jakoś łatwiej nam mówić o tym, jak bardzo zła jest aborcja – a trudniej o tym, jak piękne jest życie. Że prościej punktować wady sztucznej antykoncepcji, jej moralne zło, jej fatalny wpływ na zdrowie – niż pokazać ludziom jak pięknym darem jest życie i jak można czerpać radość z naturalnego planowania rodziny… A przecież przesłanie pozytywne zawsze działa znacznie lepiej – weźmy choćby wspomniany wyżej przykład matki, która „chciała” eutanazji dla swojego syna. Gdyby na wstępie usłyszała, że jest podłą, wyrodną matką a eutanazja to morderstwo – czy myślicie, że zmieniłaby zdanie? Na szczęście usłyszała zupełnie inne przesłanie: „Rozumiemy twoje cierpienie i chcemy ci pokazać, że życie twojego syna – nawet tak trudne i pozornie «bezwartościowe» – jest dobre piękne i jest najwyższą wartością”.

Na koniec – chciałbym podać dwa przykłady kampanii medialnych mówiących o ochronie życia. Zaznaczam, że ocena obu jest absolutnie subiektywna – to wyłącznie moje myśli i skojarzenia, z którymi wielu z Czytelników może się zupełnie nie zgadzać.

1. Na początek – przykład kampanii moim zdaniem chybionej. Chodzi mi o głośną wystawę w której znalazło się między innymi zdjęcie Adolfa Hitlera jako tego, który w 1943 r. „wprowadził” aborcję dla Polek.

Dlaczego uważam tę wystawę za pomyłkę? Nie, nie dlatego że była kontrowersyjna, drastyczna i ostra – bo kampania w tak trudnej i złożonej sprawie może być drastyczna i zawsze będzie w jakiś sposób kontrowersyjna. I nie ma w tym nic złego – pod jednym wszakże warunkiem: że będzie przy tym także skuteczna. Że będzie spełniała swoje zadanie.

Ta wystawa – moim zdaniem – swojego zadania nie spełniała i to z kilku powodów. Drastyczne zdjęcia same w sobie raczej nie skłonią nikogo do myślenia. Oczywiście – osoby przekonane że aborcja jest złem i świadome tego że człowiek zaczyna się w momencie poczęcia będą poruszone, „przypomną sobie” te zasadnicze prawdy, utwierdzą się w swoich przekonaniach. Ale co z ludźmi myślącymi inaczej? Znakomita większość z nich na widok tak drastycznych obrazów poczuje się zaatakowana (na prostej zasadzie: „Jestem zwolennikiem «prawa wyboru», ale przecież nie jestem złym człowiekiem, a tu mi takie rzeczy zarzucają…”). A naturalna odpowiedzią na atak jest uruchomienie czegoś, co psychologowie nazywają mechanizmami obronnymi. Przeciętny człowiek w takiej sytuacji zamiast zacząć się zastanawiać zaczyna się bronić, racjonalizować, dorabiać wyjaśnienia i teorie – i w rezultacie tylko utwierdza się w swoich poglądach (to znana psychologiczna prawda: jeśli muszę swoich poglądów bronić, zaczynam silniej się z nimi identyfikować). Do tego dochodzi wykorzystanie osoby Hitlera – a więc postaci będącej we współczesnym świecie (dla zdecydowanej większości z nas) niemal synonimem zła. Wykorzystanie znaku o tak silnym ładunku negatywnym sprawia, mechanizmy obronne działają jeszcze silniej – i w rezultacie człowiek zamiast poczuć się zmuszonym do myślenia (bo takie, jak rozumiem, było założenie twórców wystawy) czuje się atakowany i obrażony.

Dodatkowym problemem jest fakt, że wykorzystanie wizerunku Hitlera jako tego, który „promował” aborcję Polek jest klasycznym przykładem „miecza obosiecznego”. Warto bowiem przypomnieć (czego nie omieszkali uczynić zwolennicy «prawa wyboru»…), że w hitlerowskich Niemczech aborcja była dozwolona właśnie w przypadku Polaków i innych „podludzi” – natomiast Niemka poddająca się aborcji była karana śmiercią…

Podsumowując – moim zdaniem (przy niewątpliwie szlachetnych intencjach twórców) pomysł chybiony.

2. I przykład pozytywny, choć niestety zza oceanu: w lutym 2010 r. w przerwie Super Bowl (czyli wielkiego, finałowego meczu o mistrzostwo zawodowej ligi futbolu amerykańskiego – wydarzenia o ogromnej „oglądalności”) po raz pierwszy w historii wyemitowano półminutowy filmik „reklamowy” nazywany w skrócie „antyaborcyjnym”. Tyle, że ten materiał zupełnie nie był „anty” – był właśnie bardzo „pro”. Nie pokazywano w nim krwi i zabitych dzieci, nie mówiono o strasznych skutkach aborcji także dla matek. Zamiast tego pokazano autentyczną historię Tima Tebowa – bardzo znanego amerykańskiego futbolisty. Kiedy matka Tebowa była w ciąży, lekarze sugerowali jej aborcję (chodziło o duże ryzyko przy porodzie i możliwość urodzenia chorego czy wręcz martwego dziecka). Kobieta nie poddała się presji – i urodziła zdrowego chłopca, dziś jedną z największych sportowych gwiazd Ameryki.

Cały filmik niósł absolutnie pozytywne przesłanie, był afirmacją życia, radości i wartości rodzinnych. Mało tego – mimo tak „poważnego” tematu zrobiony był z ogromną delikatnością, wyczuciem i… dużą dawką poczucia humoru (do dziś można obejrzeć go w serwisie YouTube oraz na stronie internetowej organizacji „Focus on the Family”, która go wyprodukowała).

Przed emisją przeciwko nadaniu tej „reklamy” protestowało wielu przedstawicieli ruchów „pro-choice” i organizacji feministycznych. Ale badania opinii publicznej przeprowadzone w USA w ciągu pierwszych dni po finale wykazały, że całkiem spora grupa (bodaj ponad 4 procent) zwolenników aborcji po obejrzeniu tego półminutowego filmiku przemyślała i zmieniła swoje podejście do tematu.

A czy nie o to właśnie chodzi?…

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...