Dzisiaj żegnam mojego następcę, który wzrastał przy moim boku niemal od początku ordynariatu polowego. Kapłan z mojego „zaciągu”, w 1994 r. włączony do duszpasterstwa, naznaczony gorliwą posługą...
W domu rodzinnym Jerzy dojrzał i wyrósł na mężczyznę mocnego wiarą, prawością, miłością do drugiego człowieka, wrażliwością na sprawy Ojczyzny. Tam spotkał go Jezus i powołał do kapłaństwa.
Zajęliśmy swoje miejsca i czekaliśmy na rozpoczęcie uroczystości. Po pewnym czasie najpierw przyszła wiadomość, że będzie małe opóźnienie, bo ze względu na mgłę nad lotniskiem samolot nie wyląduje o czasie. Chwilę potem – że samolot się zapalił.
Zastąpienie każdego człowieka nigdy nie jest łatwe. Ale starając się spojrzeć na wszystko w wymiarze Bożym, ufamy, że to też ma jakiś sens, że to też jest jakaś lekcja, której trzeba próbować się uczyć i z której trzeba wyciągać wnioski, umieć zauważyć rolę cierpienia, ofiary, która tworzy środowisko, naród, hierarchię wartości.
Kiedy zebranie się skończyło, biskup ordynariusz Karol Wojtyła powiedział mi po cichu: – Dziś nie zostałeś uhonorowany, ale wnet będziesz biskupem. Nic mu na to nie odpowiedziałem, bo i co miałem mówić. Na początku stycznia 1970 r. dostałem zawiadomienie, abym zgłosił się do prymasa Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Katastrofa w Smoleńsku pokazuje, jak kruche jest ludzkie życie. Jak mało znaczące są wszelkie spory. Jako naród stanęliśmy przed egzaminem. Pytamy: Dlaczego, Boże?
Gdy od parafian dowiedziałem się o porwaniu Księdza Jerzego, a potem jeszcze potwierdził to jeden z księży, zaraz zaczęliśmy codzienne modlitwy za niego na nabożeństwach różańcowych. Ludzie wypytywali mnie o Księdza Jerzego, gdy im powiedziałem, że razem służyliśmy w wojsku.
We wszystkich publikacjach o Esterházym podkreśla się, że był jedynym głosem sumienia w rzeczywistości politycznej Słowacji podczas II wojny światowej. Był też jedynym politykiem formatu międzynarodowego, który potępił sowiecką zbrodnię katyńską wobec Polaków jako niezgodną z prawem międzynarodowym i nazwał ją jednoznacznie ludobójstwem.
W Polsce, z jej ludową, powierzchowną pobożnością – jak twierdził Miłosz – nie jest możliwe pojawienie się głębokiej refleksji duchowej. Przykład św. Faustyny Kowalskiej pokazuje jednak, że Bóg jest większy od wszelkich ludzkich spekulacji.
Wulgaryzmy stały się tak powszechne, że ja, stary kibic, przestałem chodzić na mecze, bo nie wytrzymuję już natężenia tej atmosfery. Bardzo często wulgarności językowej towarzyszy nienawiść międzyludzka, która u chrześcijanina powinna być zjawiskiem zupełnie nieobecnym.