Każde powołanie jest niczym zakochanie, które potrzebuje czasu. Wszystko po to, aby młoda miłość nabrała wybornego smaku. Koneser szczęścia dobrze wie, że jest to długi proces powolnego dojrzewania. O tym, jak początkowe zauroczenie przerodziło się w konsekwentny wybór i o tym, że pierwotna miłość może być nie tylko na początku, opowiedzą nam młodzi małżonkowie Kasia i Piotr Jedlińscy, o. Rafał Myszkowski OCD (43 lata) oraz Henryk i Barbara Kowarscy, którzy w tym roku obchodzili 38. rocznicę ślubu.
Co sprawiło, że zapragnąłeś żyć w Karmelu?
Po odkryciu owego klucza do moich lektur nagle strzeliło mi do głowy, żeby napisać list na adres klasztoru w Czernej, który był podany w książce. Nie pamiętam, co napisałem. Było to po maturze, kiedy pozostało mi skończenie średniej szkoły muzycznej i dokonanie wyboru studiów. Doskonale natomiast pamiętam wrażenie, jakie na mnie wywarło otrzymanie odpowiedzi. List z Czernej napisany był na maszynie, poprawiany w wielu miejscach długopisem, opisywał dość dokładnie plan dnia nowicjatu, ale najważniejsze, że zapraszał do wstąpienia. To było jak iskra na suchą słomę: od tego momentu chciałem wstąpić do Karmelu. Podkreślam: chciałem. Sformułowanie: „wiedziałem, że to jest moje miejsce” było bardzo ode mnie dalekie. Niczego na temat stylu życia sobie nie wyobrażałem. Po prostu chciałem do Karmelu i decyzja ta sprawiała mi radość. Pozostało poczekać kilka miesięcy, dokończyć szkołę i dopełnić potrzebnych formalności.
Dopiero wtedy, po podjęciu decyzji, zetknąłem się „na żywo” z karmelitami bosymi. Pojechałem na dzień skupienia, który ojciec referent zorganizował gdzieś pod Łodzią. Wszystko w tym dniu było normalne, nic mnie nie zaskakiwało. Decyzję już podjąłem, ale wiedziałem, że to wcale nie oznacza, że będę na pewno przyjęty. Nawet trochę się zdziwiłem, że ojcowie odpowiedzialni za przyjmowanie do zakonu nie mają żadnych zastrzeżeń, że nawet mogę wziąć z sobą wiolonczelę.
Pamiętacie momenty do tej pory najtrudniejsze? Czy zdarzyło wam się kiedykolwiek odejść od „pierwotnej miłości”?
Kasia: Dla mnie najtrudniejsze były momenty długiej rozłąki. Pięciomiesięczny Erasmus Piotrka, pół roku później dwumiesięczne szkolenie w Londynie i znowu Erasmus, tym razem mój. Każdy z tych wyjazdów to był ciężki czas, kiedy nie mogliśmy się widzieć na żywo, a jedynie przez Skype’a. Pamiętam, że chcieliśmy dbać o swoje relacje, więc wysyłaliśmy wtedy do siebie listy, takie tradycyjne, ze znaczkiem.
Piotrek: Ja z kolei pamiętam, kiedy Kasia zaczęła studiować na drugim kierunku. Pochłaniało to bardzo dużo jej czasu i energii. Coraz rzadziej się widywaliśmy, nasze rozmowy były krótkie i zdawkowe, smsy też pojawiały się tylko sporadycznie. Poczułem się zepchnięty na drugi plan, niepotrzebny. Wtedy postanowiliśmy ze sobą poważnie porozmawiać i wyjaśnić całą tę sytuację. Obie strony kosztowało to sporo wysiłku, ale udało się nam ocalić nasz związek.
Czy w waszym związku miał miejsce jakiś poważny kryzys małżeński?
Barbara: Były trudniejsze chwile, ale nigdy nie był to kryzys małżeński. Nigdy nie było „cichych dni”. Czasami myślałam „nie powiem nic”, ale w końcu nie wytrzymywałam długo i musiałam wykrzyczeć moje racje. Szkoda, że nie umiałam cicho i spokojnie, ale taki mam charakter i nawet dziś czasami tracę spokój. Wspaniały jest „dialog małżeński”, którego nauczyliśmy się w ruchu „Domowy Kościół”.
Henryk: Prawdę powiedziawszy, nie. Na spotkaniu rodzinnym z okazji 20. rocznicy naszego ślubu stwierdziłem i poparła mnie w tym moja żona, że tyle lat przeżyliśmy dzięki temu, że mieliśmy naszych rodziców około 300 kilometrów od nas. Bardzo się cieszyłem z każdego naszego dziecka i w trudnych momentach starałem się pomagać, choć czasami z wielkim przymusem wewnętrznym. Jak sobie uświadomiłem, że ten wysiłek jest dla nas dwojga i nie są to fanaberie żony, to zawsze było mi łatwiej.
Barbara: Wołałam rano Henia do okna (robiłam śniadanie na blacie przy oknie) i mówiłam: „Popatrz, idzie mąż z żoną i nic do siebie nie mówią, a idzie sąsiad z sąsiadką, śmieją się, coś sobie miłego opowiadają” i pytałam: „Czy tak musi być?”.
Na zabawie: tańczy mąż z żoną, mają grobowe miny, małżeństwa zamienią się i już jest ciekawie i wesoło. Czy nie może być wspaniale mnie z Tobą. Jesteś dla mnie jedyny i najważniejszy. Lubię bawić się z Tobą, zależy mi na Tobie.
Henryk: Myślę, że nie zdarzyło nam się odejść od „pierwotnej miłości”, a nawet ta nasza pierwotna miłość pogłębiła się i to głównie dzięki mojej żonie, która zawsze starała się być dla mnie atrakcyjną mimo wielu trudności i zmęczenia zwłaszcza zajmowaniem się czwórką naszych dzieci.
Czy ty Rafale przeżywałeś jakiś poważny kryzys w powołaniu? Czy coś takiego miało miejsce?
Obydwie z możliwych odpowiedzi: „tak” i „nie” nie oddają tego, co wiem o swoim życiu w zakonie. Jeśli przez kryzys rozumieć znalezienie się na krawędzi między „zostać czy odejść”, to mogę powiedzieć, że nie było takiego momentu. Chociaż ważnym doświadczeniem było dla mnie, jeszcze przed ślubami wieczystymi, uświadomienie sobie bardzo konkretnie, odczuwalnie, że rzeczywiście to zależy ciągle od mojej wolnej decyzji i naprawdę nikt nie ma takiej możliwości, jak ja sam, wpłynąć na tę decyzję. Kryzysowe były okresy czasu, kiedy szczególnie odczuwałem swoją niewierność, słabość. Kiedy zaczęły się zadania o dużej odpowiedzialności za innych, przygniatało mnie doświadczenie mojej niekompetencji, słabości charakteru.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.