Najtrudniej było przekonać formatorów i przełożonych do tego, że pomocy potrzebują nie tylko osoby chore, ale także zdrowe, gdyż są nie do końca dojrzałe nie tylko w wymiarze duchowym, ale także ludzkim.
Moje wieloletnie doświadczenie pracy, zarówno z formatorami jak i z osobami formowanymi, potwierdza, że bez łaski, bez szczególnego Bożego światła nie można nie tylko być przy Jezusie i być Jezusowym, ale także poznać siebie samego i tego wszystkiego, co jest w nas kłamstwem. Bóg swoją łaską nas nawraca, uzdrawia naszego ducha, nasze serce i wnętrze. Najgłębsze doświadczenie Bożej bliskości i nawrócenie zmienia cudownie tylko niewielu ludzi także w wymiarze osobowościowym. Myślę tu o poznaniu, które pozwala zobaczyć, zrozumieć i uporządkować ludzką niedojrzałość, zwłaszcza sferę tego, czego dany człowiek nie jest świadomy. W większości przypadków jest jednak inaczej.
Egzorcyzmy, doświadczenia charyzmatyczne, rekolekcje ignacjańskie, modlitwy o uzdrowienie, choć są bardzo głębokim i przemieniającym nas i nasze życie doświadczeniem duchowym, to jednak nie zmieniają naszej psychiki. Nie uwalniają nas od niedojrzałości, uwarunkowań charakterologicznych, podświadomie nas motywujących ukrytych uwarunkowań osobowościowych czy zaburzeń emocjonalnych. Duchowość wówczas przeżywana jest na miarę możliwości naszej osobowości. Dlatego wiele doświadczeń duchowych jest też przez nas interpretowanych nie tyle w kluczu duchowym, prawdziwego rozeznawania, ile raczej przez pryzmat naszych niedojrzałości. One to przyczyniają się do tego, że wartości i ideały ewangeliczne dostosowujemy raczej do siebie, do naszych potrzeb i możliwości, niż siebie do nich, pozwalając im się przemienić. Słabnie tym samym moc naszego świadectwa, łatwiej ulegamy zafałszowaniu i żyjemy pozorami dobra. Takiemu właśnie złudzeniu ulegają czasem osoby, które doświadczyły głębokich spotkań z Jezusem. Prowadzi je to często do kwietyzmu w życiu duchowym, kiedy to człowiek oczekuje dalszych cudów i nadzwyczajnych łask ze strony Pana. Naiwnie wierzy lub pragnie, by Pan Bóg uczynił za niego to, co dzięki pracy nad sobą i korzystaniu z czyjejś pomocy mógłby sam uczynić. W zdecydowanej większości przypadków Pan Bóg zostawia człowiekowi trud i piękno dalszej pracy nad sobą, licząc na jego współpracę z Nim. Ma ona początek w poznaniu siebie i pragnieniu hojniejszego odpowiedzenia na otrzymane dary i współpracy z nimi.
Paul Hoover w Theory of Margins pisze, że ciągniemy za sobą duchy osobistej przeszłości przez niepościelone łóżko naszej pamięci. Mamy tendencję, by drzemać i pozostawać w niepościelonym łóżku przeszłości. To, czego my nie pamiętamy, pamięta o nas. Kto zaprzecza mocy przeszłości, żyje w nieświadomości, śpiąc faktycznie w niepościelonym łóżku pamięci. Ten zaś, kto uznaje jej istnienie, staje się pokorny i może doznać autentycznej przemiany. Bez świadomości tego, co nosi się w sobie, trudno być wolnym i dokonywać prawdziwych wyborów.
Wyniki badań, przeprowadzanych wśród osób formowanych u początku i w trakcie formacji, potwierdzają, że to niepościelone łóżko przeszłości ciągle im towarzyszy i „idzie” z nimi i za nimi, utrudniając formację, pracę nad sobą, nie pozwalając rosnąć i postępować w wolności. Z badań tych wynika, że wstępując na drogę powołania, 86% mężczyzn i 87% kobiet nie znało siebie samych i nie było świadomych swoich wewnętrznych konfliktów i niedojrzałości osobowych. Po czterech latach formacji sytuacja tych osób nie uległa zbyt wielkiej zmianie. Dalej bowiem 83% mężczyzn i 82% kobiet nie było świadomych swoich wewnętrznych problemów[2]. Znaczy to, że otrzymana formacja zakonna czy seminaryjna była ukierunkowana na coś innego i że problemy niedojrzałości osobowej nie były, prawie w ogóle, brane pod uwagę. Oznacza to również, że w pracy nad sobą osoby powołane zajmowały się innymi problemami, może ważnymi, ale niekoniecznie istotnymi w dynamice osobowości, i że zmiany, które w nich i ich życiu następowały, niekoniecznie były dogłębne i znaczące. Mogły to być zmiany tylko zewnętrzne i takie, które nie przyniosły radykalnych zmian motywacji i wewnętrznych nastawień. Znaczyłoby to także, że lata formacji były poświęcone na coś innego i że osoby za nią odpowiedzialne nie zwracały zbytniej uwagi w pracy z osobami formowanymi na poznanie siebie i nie pomagały im w rozwiązaniu ich osobistych problemów, które mogą być przeszkodą w realizacji powołania. A przecież problemy i niedojrzałości niezauważone i niepodjęte w czasie formacji trwają i same nie ulegają zmianie. Również formacja ciągła, rozumiana jako praca nad sobą, jest u osób, które nie mają odpowiedniego poznania i zrozumienia siebie, znacznie utrudniona i de facto nie w pełni możliwa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.