Nazywane niekiedy lekceważąco wakacyjnym kościołem, dla setek tysięcy osób stały się miejscem nawrócenia, choć ich uczestnicy często byli ścigani przez peerelowską Służbę Bezpieczeństwa, a ich twórca najprawdopodobniej został zamordowany przez SB. Niedziela, 2 sierpnia 2009
– W parafii sporo było opuszczonej młodzieży, wiele pochodziło z wojskowych rodzin. Dzieciaki były zagubione. Szukały jakiegoś miejsca dla siebie. Uważałam, że trzeba im pomóc. Rozmawialiśmy do późnej nocy. Młodzież miała normalne, młodzieńcze kłopoty. Towarzyszyło im często niezrozumienie w rodzinie. Uważałam, że wiele z tych osób po prostu powinno pójść do spowiedzi. Do kogoś bardzo życzliwego, kto nie tylko tego dzieciaka wyspowiada, ale będzie mu towarzyszył duchowo. Nie jednorazowo, ale przez kilka lat. Modliłam się bardzo, by zjawił się taki ksiądz, który potraktuje ich poważnie. I zjawił się ks. Sławomir. Niebawem pojechaliśmy na pierwszą oazę do Krościenka.
Szybko okazało się, że nowy wikary na Opaczewskiej – ks. Sławomir Kwiecień jest wielkim propagatorem Ruchu Światło-Życie. Ewangelizacją prowadzoną przez ks. Blachnickiego zafascynował się już podczas studiów na KUL-u. – Ruch był moim odkryciem. Dotknął mnie Bóg taką miłością, że się nawróciłem. To dzięki Ruchowi zauważyłem, że dotychczas na pierwszym miejscu tak naprawdę nie był u mnie Pan Bóg.
Dzięki Ruchowi na nowo zacząłem odkrywać Słowo Boże i Ono zaczęło do mnie docierać. Później z niezwykłą pasją dzieliłem się Nim. Kiedy byłem w parafii na Opaczewskiej, zrozumiałem jeszcze jedno: że dzięki ludziom, których spotkałem we wspólnocie, uczyłem się być chrześcijaninem. Tu dla mnie praktycznie realizowało się to, co mówił św. Augustyn: „Z wami jestem chrześcijaninem, dla was jestem biskupem”. Odkryłem, że jestem wyświęcony nie po to, ażeby do ludzi przemawiać, ale dlatego, że ja też jestem Kościołem…
– Dla mnie również Ruch Światło-Życie stał się odnajdywaniem mojej roli w Kościele – przyznaje ks. Rzepecki. – Może najbardziej dane mi było to zrozumieć przez kontakt z rodzinami, z ludźmi dorosłymi, przez pokazywanie im, co może być uczynione w Kościele przez świeckiego, a co nie. Zresztą ludzie sami wiedzieli, że niemożliwe jest być we wspólnocie Kościoła bez posługi kapłana. Ale wszystkie inne administracyjne rzeczy byli gotowi zrobić. Pokazywało to sens mojego wyboru.
„Hymn o miłości”
Wiola Respondek, obecnie lekarka, do kościoła na Opaczewskiej trafiła w ostatniej klasie szkoły podstawowej. Jej ojciec był oficerem LWP i „nie widział” córki w Kościele. W tajemnicy przed nim przyjęła Pierwszą Komunię św. Również w tajemnicy chodziła na religię. Wspierały ją mama i babcia. – Było to dla mnie bardzo stresujące. Ale spotkania oazowe dawały mi niezwykłą siłę – opowiada Wiola.
– Pierwszy raz pojechałam na oazę w 1981 r. Chodziłam już wtedy do liceum. W szkole wiedziano o tym, nawet panowała moda na „oazy”, bo oaza była traktowana jako coś opozycyjnego wobec komunistów. Dla mnie jednak oaza to nie była polityka, ale przede wszystkim pogłębione życie religijne. To była formacja. Każdy dzień miał swój rytm. Była Jutrznia, spotkanie, Msza św., wyprawy w góry i modlitwa pod samym niebem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.