Są dzieła, których wielkość paraliżuje. Ich skończone piękno, waga kunsztu, którym zostały obdarzone, uniwersalizm niesionych przez nie treści – to wszystko decyduje o ich nieprzemijającym znaczeniu dla kolejnych pokoleń. Jednak każdy kontakt z genialnym dziełem wzbogacając przeraża. Przegląd Powszechny, 3/2008
Pogodził się ze swym pracodawcą, nie musiał wracać do kraju, miał do dyspozycji teatr, znakomitych śpiewaków... A jednak. Mimo że nie czuł się niemieckim patriotą, kilkakrotnie popadał w depresje, wiele razy był zaledwie krok od obłędu. Jakie były przyczyny załamań psychicznych tego z natury silnego człowieka? Początkowo entuzjastycznie przyjmowano kompozytora w Anglii, z czasem jednak zaczęto go traktować z charakterystyczną dla Brytyjczyków rezerwą, dając mu do zrozumienia, że zawsze będzie dla nich obcy. Nie pomogło napisanie „Te Deum” i „Jubilate” z okazji zawarcia pokoju w Utrechcie, na co, odstępując od zwyczaju, niepowierzania cudzoziemcom komponowania tego rodzaju muzyki, zezwolić musiał parlament. Nie pomogła „Oda na cześć urodzin królowej Anny”, która oczarowała władczynię. Nie pomogło uzyskanie przez kompozytora, również wbrew tamtejszym zwyczajom, oficjalnego tytułu kompozytora dworu angielskiego. Źle mówiący po angielsku Niemiec traktowany był nadal jak przybysz z kontynentu i po chwilach sukcesów szybko następowały, trwające nieporównanie dłużej, okresy pogardy i lekceważenia.
Snobistyczni melomani potrzebowali ciągle czegoś nowego, nudził już ich Niemiec piszący według włoskich kanonów. Sprowadzili tedy do Londynu najmodniejszego wówczas na Półwyspie Apenińskim kompozytora – Giovanniego Bononciniego. Bawiono się obserwowaniem walki „na muzykę” między obydwoma twórcami. Haendel stał się bohaterem wielu szyderczych pamfletów. Ich ukoronowaniem była „Opera żebracza” Gaya i Pepuscha, ośmieszająca postać niemieckiego muzyka i naigrywająca się z jego dzieł. Wielki sukces tej, zresztą zgrabnie napisanej, komedii wziął się m.in. z tego, iż traktowano ją jak przejaw narodowej manifestacji przeciwko szerzącej się w Anglii, kiedyś lubianej, ale teraz uznawanej za głupią, opery włoskiej. Haendla uważano za jej krzewiciela. Kolejny cios to zamknięcie Akademii Opery Londyńskiej, której kompozytor poświęcił wiele czasu i wysiłku. Ponadto wciągnięto Haendla w sieć intryg dworskich, zrodzonych z nienawiści Anglików do królewskiej rodziny z Hanoweru. Jego przeciwnicy byli więc jednocześnie antyrojalistami, a nie mogąc jawnie walczyć z dworem, postanowili zniszczyć niemieckiego muzyka i królewskiego pupila. Jeden z biografów kompozytora stwierdza: Był to człowiek o nieulękłym duchu, nie powodujący się w niczym interesem osobistym. Pogrążał się coraz bardziej w walce, byle by nie uchylić czoła przed tymi, których uważał za nieskończenie niższych od siebie. Nieulękły duch w końcu się jednak załamał. W kwietniu 1737 r. Haendel uległ paraliżowi. Perfidia londyńskiej społeczności była niezwykła. W czasie choroby darzono kompozytora protekcjonalną sympatią, jaką ma się dla przydrożnego żebraka. Wzniesiono nawet w tym czasie w ogrodach nad Tamizą jego statuę. Gdy tylko powrócił do zdrowia, niechęć do niego i poniżanie go stały się na powrót codziennością. Haendel był już zbyt wyczerpany, by prowadzić dalszą walkę.