Są dzieła, których wielkość paraliżuje. Ich skończone piękno, waga kunsztu, którym zostały obdarzone, uniwersalizm niesionych przez nie treści – to wszystko decyduje o ich nieprzemijającym znaczeniu dla kolejnych pokoleń. Jednak każdy kontakt z genialnym dziełem wzbogacając przeraża. Przegląd Powszechny, 3/2008
Przede wszystkim mógł tam zająć się tą dziedziną sztuki muzycznej, która od jakiegoś czasu fascynowała go, czyli operą. Zastał tam korzystną dla siebie sytuację. Anglia cierpiała na brak kompozytorów, gdyż od śmierci Henry’ego Purcella (1695) nie narodził się tam żaden wybitny twórca. Muzyka angielska, stopniowo obumierając, czekała na kogoś, kto znając światowe style i mając wykształcony warsztat kompozytorski, będzie tworzył muzykę nie zaściankową, ale o znamionach narodowych. Okazało się, że czekano tam na Haendla. Ponadto w londyńskim Teatrze Królowej przy Haymarket skupił się zespół znakomitych śpiewaków włoskich, zdolnych do wykonywania dzieł o najwyższym stopniu trudności.
Tak więc przybysz z kontynentu, ochoczo powitany przez dyrektora opery, Aarona Hilla, od razu przystąpił do pracy. W ciągu 14 dni powstała pierwsza angielska opera Jerzego Fryderyka „Rinaldo”, skomponowana do libretta napisanego przez Hilla na podstawie „Jerozolimy wyzwolonej” Tassa. Utwór ten był sensacją wielu londyńskich sezonów. Anglicy przekonali się, że echa włoskich sukcesów twórcy z Halle były efektem rzeczywistych wartości jego talentu, a nie rezultatem wyolbrzymiającej wszystko reklamy. Triumf „Rinalda” oznaczał także ostateczne zwycięstwo opery włoskiej w Londynie.
Wypełnione pracą dni szybko mijały i Haendel wracać już musiał do Hanoweru, gdzie czekały na niego obowiązki związane ze stanowiskiem nadwornego kapelmistrza. Po powrocie na dwór Jerzego Ludwika od razu wielce się rozczarował. Oto zamknięto Operę Hanowerską. Nie mógł więc dalej komponować oper, nie mógł też pochwalić się w kraju swym angielskim „Rinaldem”. Tęskno zrobiło się kompozytorowi za kipiącym kulturalnymi wydarzeniami Londynem. Wtedy właśnie, gdy porównał możliwości twórczego rozwoju w obydwu miastach, ostatecznie zdecydował się opuścić na zawsze Niemcy. Po raz wtóry poprosił o urlop i uzyskał go, jednak pod warunkiem iż powróci w rozsądnym terminie. Wydarzenia lat następnych ułożą się dla Haendla szczęśliwie, można by powiedzieć, iż według scenariusza słynnego powiedzenia o górze i Mahomecie. 1 sierpnia 1714 r. zmarła królowa Anna i na tron angielski nieoczekiwanie wyniesiono księcia Jerzego Hanowerskiego, którego uroczysta koronacja odbyła się w październiku w katedrze westminsterskiej. Nowa sytuacja zaskoczyła wszystkich, a najbardziej Haendla. Poczuł się nieswojo. Od wyjazdu z Niemiec nie kontaktował się ze swym pracodawcą. Nieco zażenowany kompozytor postanowił jednak pracować dalej, jakby nie dostrzegając zaistniałej sytuacji. Pisał i wystawiał kolejne opery, mając nadzieję, iż dzięki nim obłaskawi wielbiącego muzykę, władcę. Tak jak sądził, nastał w końcu dzień pojednania, a to za sprawą opery „Amadigi di Gaula”. Muzyka ta tak oczarowała księcia, że przebaczył swemu nadwornemu kompozytorowi wszelkie przewinienia, przywracając mu nawet zawieszoną pensję. Wydawać by się mogło, że twórca „Mesjasza” to dziecko szczęścia i do pełnego zadowolenia niczego już brakować mu nie powinno.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.