W Kanadzie były pełne świątynie, a jednak na przestrzeni dwóch pokoleń Kościół przestał praktycznie istnieć. Czy należy się obawiać, że za jakiś czas nasze świątynie będą puste? Zastanówmy się nad polskim Kościołem w obliczu presji sekularyzacji, czyli ile jest wiary w polskich katolikach. W drodze, 11/2006
Zbigniew Nosowski: Jestem akurat w tej dobrej sytuacji, że moi starsi koledzy z „Więzi”, którzy spierali się z Prymasem Wyszyńskim, wielokrotnie publicznie przyznawali, że w ówczesnej sytuacji to on wybrał właściwą strategię obrony pozycji i żywotności Kościoła. Nie mogę się jednak zgodzić na taki opis tego sporu, jaki przedstawił Dariusz Karłowicz. Ale to kwestia przeszłości, więc innej dyskusji.
Dla przyszłości ważne jest to, że w Polsce przeszliśmy już bardzo ciężką próbę na początku lat 90. zeszłego wieku, bezpośrednio po odzyskaniu wolności. Wtedy autorytet Kościoła szybko spadał, ale nie drgnęły praktyki religijne. Lud wierny okazał się o wiele bardziej dojrzały, niż byśmy przypuszczali. W 1989 roku zaufanie do instytucji Kościoła sięgało 90%, a potem spadło do poniżej 40% w 1993 roku. Przez cztery lata ten wskaźnik spadał, po czym znów krzywa zaczęła rosnąć aż do obecnego wysokiego poziomu. Dzisiaj o tym zapominamy, sądząc nawet, że Kościół zawsze był wysoko ceniony po roku 1989. Mówię o tym, bo to kolejny argument, że skoro polska religijność potrafiła tak zaskakująco dobrze przeżyć próbę pierwszej połowy lat 90., to może też przetrwać aktualne wyzwania. Może, choć nie musi…
Dariusz Karłowicz: Na początku lat 90. XX wieku w trakcie tzw. zimnej wojny religijnej mieliśmy do czynienia z rodzajem — mówiąc z pewną przesadą — bezkrwawego prześladowania Kościoła. Jak zwykle bywa z tego rodzaju szykanami doświadczenie to bardzo wzmocniło polski Kościół. Dla wielu ludzi ta właśnie próba stanowiła okazję do świadomego wyboru chrześcijaństwa, do przejścia z katolicyzmu kulturowego czy politycznego (antykomunistycznego) do katolicyzmu świadomego wyboru. Dla wielu ludzi okres brutalnych ataków na Kościół pomógł znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego jestem chrześcijaninem. Skoro media i autorytety przekonywały, że chrześcijaństwo jest nie na czasie, że religijność to anachronizm, że chrześcijaństwa nie da się pogodzić z nowoczesnością i demokracją — to trzeba było sprawę przemyśleć i dokonać wyboru. Czy nie dlatego pokolenie obecnych czterdziestolatków, którzy musieli sobie zadać to pytanie, a potem odważnie pójść pod prąd stworzyło tak mocne zjawiska w polskim Kościele, jak „Fronda”, „Christianitas” i kilka innych.
Zbigniew Nosowski: Przetrzymaliśmy ten czas dzięki kilku czynnikom — wielkiemu zasłużonemu autorytetowi Kościoła, który w czasie komunizmu stał po stronie praw człowieka (a nie tylko katolika); dzięki Janowi Pawłowi II — bo w momencie, kiedy można było narzekać na Kościół w Polsce, można było jednocześnie doświadczyć Kościoła Jana Pawła II, dla którego „człowiek jest drogą Kościoła”; wreszcie dzięki kulturowej oczywistości katolicyzmu, by użyć określenia Jarosława Gowina. Mimo zawirowań politycznych, mimo przekonania, że Kościół ma za dużo władzy, nie trzeba było masowo tłumaczyć ludziom, co znaczy być katolikiem.