Ludzie mnie fascynują

Po prostu muszę podróżować. Marzy mi się, by każdy wyjazd był pasmem nieustających radości. Nie zawsze się to udaje, bo marzenia są różne od rzeczywistości. Niemniej wiele moich wypraw takimi było. Radość z samej podróży, ze spotkanych ludzi. To właśnie jest dla mnie ważne. W drodze, 7/2009



Czy różnice kulturowe są dla Pana wyzwaniem? Nie zdarzyło się być w wewnętrznym konflikcie, tak że musiał Pan zaakceptować coś, na co nie chciał się zgodzić?

Ja te wszystkie różnice w jakiś sposób akceptuję. Bo to wynika z ciekawości świata. Kiedy mówię np. o fascynacji islamem to, choć jestem katolikiem i wcale się tego nie wypieram, ta fascynacja jest prawdziwa. Ale w pewnym momencie uświadamiam sobie, że jestem oszustem, że kłamię, biorąc np. udział w uroczystościach religijnych. Ludzie zaczynają się cieszyć, że ja robię to, co oni, a przecież nie jestem jednym z nich.

Parę razy to przeżyłem w Tybecie. A było tak: tam w świątyniach nie wolno robić zdjęć i zdarzyło się, że wyjęto mi film. Gdy więc w Lhasie, najświętszym miejscu Tybetańczyków, zrobiłem tylko sześć zdjęć i schowałem aparat, ludzie to docenili. Od razu podeszli do mnie, abym się ustawił z nimi w kolejce do ich bóstwa. Nawet dali mi prezenty dla bóstw, uczyli pokłonów. I widziałem ich wzruszenie w związku z moją obecnością. Wtedy właśnie pomyślałem, że przecież ja oszukuję.

Czuł Pan, że zdradza siebie?

Czułem, że oszukuję ich. Do dziś mam wątpliwości, czy tak należy robić, choć poddaję się temu. Nigdy nie kryję się z moją wiarą, z wyznawanym systemem wartości. Ja nawet to manifestuję. W Indiach brałem udział w Kumbha Meli – kąpieli sadhu (świętych mężów) u źródeł Gangesu. To święto odbywa się raz na dwanaście lat. Przyszło 120 tys. sadhu z bardzo odległych miejsc. Niektórzy przeszli 1500 kilometrów. Fascynuje mnie to, że religie hinduistyczne nie są w ogóle zinstytucjonalizowane, a można zorganizować takie święto.

Jak chodziłem do sadhu, od razu mówiłem, że jestem katolikiem. „A tak, twój Bóg jest dla nas tak samo ważny jak nasz” – odpowiadali. I czasami musiałem wysłuchać półgodzinnej opowieści o tolerancji. No i siadłem razem z takim świętym mężem. On zdawał sobie sprawę, że należymy do innych religii, a prosił, bym udzielił błogosławieństwa komuś, kto do nas przychodził. I wszystko było w porządku. Czasem ludzie sami zadawali mi pytania o moją religię.

Podobnie w Afryce, gdzie wierzenia się zmieniają. Tam nie udawałem kogoś innego. To bardzo dobrze, gdy się ma taką porządną religię jak katolicyzm. Wtedy mogę na każde pytanie odpowiedzieć, wiem, jak mam postępować. Oczywiście muszę się pilnować. Znacznie mocniej żyć w zgodzie z tym, co deklaruję. Ludzie, których spotykałem, zawsze byli bardzo delikatni, wrażliwi na moją religię.

Podróże są dla Pana również rodzajem duchowej pielgrzymki

Podróże to zwykła sprawa. A sprawy wyższe, rozważania egzystencjalne interesowały mnie już od dzieciństwa i to bardziej niż sprawy realne. Ciągle się na tym łapię i czasem mnie to już męczy, zwłaszcza na starość. Mam w sobie potrzebę analizowania tego, co mnie otacza. Przeżycie to mało. Definiowanie jest dopiero uwieńczeniem tego, czego doświadczyliśmy.

Czy wyprawom nie towarzyszyło czasem krępujące poczucie bycia obcym, intruzem w miejscach, do których Pan docierał?

Nie tam, gdzie jest uśmiech! W miejscach, do których się udaję, jestem dla ludzi tak samo ciekawą osobą, jak oni dla mnie. Poznajemy się nawzajem. Jasne, jest niepokój, gdy człowiek „dziki” ma kałasza. Ale wtedy zadaję sobie pytanie, czy on jest już wychowany na wzorcach europejskich, czyli pije wódę i chciałby mnie okraść? Tu jest niebezpieczeństwo…



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...