Po prostu muszę podróżować. Marzy mi się, by każdy wyjazd był pasmem nieustających radości. Nie zawsze się to udaje, bo marzenia są różne od rzeczywistości. Niemniej wiele moich wypraw takimi było. Radość z samej podróży, ze spotkanych ludzi. To właśnie jest dla mnie ważne. W drodze, 7/2009
Panie Ryśku, można tak podróżować bez końca?
Sam już nie wiem, czy mi to sprawia przyjemność, czy to raczej wewnętrzny przymus. Po prostu muszę podróżować. Marzy mi się, by każdy wyjazd był pasmem nieustających radości. Nie zawsze się to udaje, bo marzenia są różne od rzeczywistości. Niemniej wiele moich wypraw takimi było. Radość z samej podróży, ze spotkanych ludzi. To właśnie jest dla mnie ważne. Dlatego w pewnym momencie życia zacząłem myśleć o podróżach „na poważnie”.
W nagrodę za wytrwałość, po latach odnalazł Pan nawet Wyspy Szczęśliwe…
Tak, na Quirimbie. To odizolowana od świata wyspa na Oceanie Indyjskim. Tam panowało absolutne szczęście, aż wierzyć mi się nie chciało. Szczęście związane z filozofią życia. W plemionach Bantu, które mieszkają na wyspie, nie ma czasu przyszłego, co sprawia, że ludzie mają zupełnie inny od naszego stosunek do chwili obecnej. Tamtejsze życie jest proste. Dba się o autorytety. Przywódców nie wyzywa się od najgorszych, ale im się ufa. Szczęście tych ludzi jest niekłamane.
Nikt nikomu nie zwraca uwagi, co wydaje się niewiarygodne. Nie ma cwaniactwa, bo jego przejawy są od razu tępione. Więzienia są niepotrzebne. A potrzebne są rzeczy proste. Ludzie dzielą się nimi. Zbyteczne rzeczy obciążają nas. Przywiązujemy się do nich i niełatwo się nimi dzielić. Ale i na Quirimbie raj się skończy. Nasz system cywilizacyjny, który wszędzie dociera, wpływa na zmianę wartości.
W „Moich podróżach” pisze Pan, że „ideałem podróży byłoby tworzenie nowych idei, a każda wyprawa powinna czegoś nauczyć”. Brzmi to jak zadanie do wykonania.
Jako dzieciak zaczytywałem się w Heyerdahlu. Zrozumiałem wtedy, że świat jest już właściwie odkryty, ale trzeba przecież robić coś dalej. Jestem fizykiem i z tej racji brałem udział w wyprawach naukowych. Moje prace czytało parę osób. To był mój cel.
Dziś próbuję dotrzeć do szerszego kręgu odbiorców. Szukam ciekawych skojarzeń, sformułowań, staram się zobaczyć coś, co innym może umknęło. Bez tego zaangażowania podróż właściwie jest nieważna. Dla mnie podróżowanie to poszukiwanie różnic i podobieństw. Matka, która kocha dziecko, zalotna dziewczyna, chłop, który chciałby być dzielny… Możemy ich spotkać wszędzie, ale mądrość życiowa każdego z nich jest inna. My chcielibyśmy być Einsteinami, a dziewczyna w Afryce chciałaby być dobrą matką czy gospodynią. I nie wiem, czy dla niej nie są to wartości najwyższe?
Jest kolosalna przepaść między nami, a ja staram się wyłapywać te różnice w mentalności. Poza tym każda podróż ma inny cel. Połowa moich wypraw – np. na Antarktydę, na Spitsbergen – to były wyprawy naukowe. Zajmowałem się fizyką, glacjologią i to było proste. A teraz mam kłopot, bo wszędzie, gdzie przyjeżdżam, było już mnóstwo ludzi. Jednak – choć może to wyglądać na zarozumiałość – jestem przekonany, że zobaczę coś, co uszło uwadze poprzedników. Jak na przykład ostatnio w Egipcie.
Dostrzegłem w meczecie półki z książkami, a nawet z gazetami. Obok ludzie się modlą, ktoś czyta, inni śpią. To niesamowite. My nie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Dla nas kościół jest miejscem Boga, w jakiś sposób On tam istnieje. To narzuca nam sposób zachowania. A w Egipcie coś zgoła odmiennego. Bez tych poszukiwań i odkryć wyprawa nie ma wartości.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.