Jan Paweł II wzywał, żeby takich jak my przygarnąć, ale ilu księży go posłuchało? Proboszcz się zgodził wywiesić w gablocie plakat o rekolekcjach dla niesakramentalnych, ale z ambony się o tym nie zająknął. Bo „u nas takich związków nie ma”. Tygodnik Powszechny, 2 sierpnia 2009
Matka Waldka zachorowała. Jeździłam do niej do szpitala codziennie po pracy, woziłam jej jedzenie, chociaż już byliśmy z Waldkiem po rozwodzie.
Bogdan któregoś razu podjechał pod biuro swoją żółtą syreną: „Jadę w tamtym kierunku, to może cię podwiozę?”. I już się tak zaczęło na dobre. Kiedy był Dzień Kobiet, dziewczyny w pracy dostały po kwiatku, a ja całe naręcze. Tak Bogdan torował sobie do mnie drogę.
To nie było nagłe zauroczenie. Połączyła nas głównie miłość do dzieci. On bardzo kochał swojego syna, ja swojego. Chłopcy się poznali i polubili. Bogdan zaczął mnie namawiać do zamieszkania razem i do ślubu. Ja nie chciałam, ale dzieci naciskały. Wprowadziłam się do Bogdana, a w osiemdziesiątym trzecim wzięliśmy ślub cywilny.
I zostaliśmy związkiem niesakramentalnym.
Bogdan: Wiedziałem, że w tej sytuacji będziemy z Kamilą żyć w grzechu. Ale chciałem tego. Myślałem: „Panie Boże, może mi przebaczysz, przecież ją kocham. Będę wszystko robił, żeby dobrze żyć, nie będę jej bić jak tamten. Księżom się to nie spodoba, ale Tobie może tak...”.
Do kościoła chodziłem zawsze. Jako chłopiec byłem ministrantem. Pamiętam nabożeństwa majowe wśród pól, żaby kumkające w bajorach. Matka uczyła mnie, bym zawsze pamiętał, że Bóg jest nade mną.
W wojsku było za to pranie mózgu. Dwa razy w tygodniu tak zwane zajęcia z religii. Na Mszę chodziłem dalej, ale ksiądz ględzi na kazaniu o niczym, to kołatało mi się po głowie, że a nuż to ci w wojsku mają rację – że może Boga nie ma. Ale jak mnie wyrzcicili z armii, to i wątpliwości odeszły. Żyłem jak żyłem, ale z Bogiem się nie wadziłem.
Kiedy ksiądz, jeden z drugim, zaczynał huczeć z ambony o związkach takich jak my z Kamilą, że grzeszne, że gorszymy innych, to nieraz chciałem wyjść z kościoła. Lepiej się było nie przyznawać.
Całe szczęście, że raz po kolędzie zaszedł do nas ksiądz Franciszek.
Powiedział, że co u ludzi niemożliwe, to u Boga możliwe; chodźcie do kościoła, nie zważajcie na ludzkie gadanie.
A potem trafiliśmy do duszpasterstwa związków niesakramentalnych. Tam usłyszeliśmy: „Pamiętajcie, że jesteście ochrzczeni, z Kościoła nikt was nie wyrzucił”. No i z trzeciej ligi staliśmy się znów normalnymi katolikami.
Ale ciągle mam żal do hierarchii. Jan Paweł II wzywał, żeby takich jak my przygarnąć, a ilu jest księży, którzy tego posłuchali? Czytam wypowiedzi różnych biskupów, ale z ich strony nie ma zrozumienia, żadnego zmiłowania.
Tak samo ze strony proboszczów. Nasz obecny proboszcz zgodził się ostatecznie, żebym wywiesił w gablocie plakat o rekolekcjach wielkopostnych dla niesakramentalnych, ale z ambony ani się o tym nie zająknął. Bo, tłumaczył, „u nas takich związków nie ma”.
Kiedyś kardynał Kasper powiedział, że małżeństwom trzeba by umożliwić przystępowanie do komunii, jeżeli swoim życiem dowodzą, że są przyzwoitymi katolikami. Ale od razu odezwali się inni biskupi, którzy stwierdzili, że tak się nie da. Chętnie bym takich posadził w kościele w mojej ławce w czasie komunii, żeby poczuli, jak to jest.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.