Na manowcach

Dopóki Kościół głosi Emmanuela, syna cieśli, nauczyciela z Nazaretu, wędrownego uzdrowiciela i egzorcystę, przyjaciela celników i prostytutek, opiekuna dzieci, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, dopóty nie będzie wodził ani na manowce, ani na pokuszenie. Znak, 05(612)/2006




Musimy się zatem zdobyć na stwierdzenia paradoksalne: przyszłość chrześcijaństwa nie leży w naszych rękach, ale zarazem właśnie nam, jak pokoleniom za i przed nami, przyszło nieść światu skarb w glinianych naczyniach. Wiara rodzi się w bliźnich dzięki tchnieniu Ducha, ale zarazem nie możemy lekceważyć świadectwa Kościoła. Święty Augustyn szczerze przyznał: „Nie wierzyłbym w Ewangelię, gdybym nie wierzył w autorytet Kościoła”. Ojciec Henri de Lubac stwierdził zaś, że tylko wrogowie pragną, aby chrześcijaństwo
pozostało takie, jakie jest.

***


Dlatego zawsze warto zastanawiać się, z jakich manowców należy dziś, tu i teraz, wyprowadzić Kościół. Na początek należy jednak poczynić ważne zastrzeżenia: szukając rozwiązań tak ogólnie zarysowanego problemu, trzeba – po pierwsze – zaryzykować sądy równie ogólne, a co za tym idzie – w pojedynczych wypadkach niesprawiedliwe. Po drugie, biorąc pod uwagę ogrom i ciężar zagadnienia, wszelkie spostrzeżenia należy uznać za wybiórcze, wyrwane z szerszego ujęcia panoramicznego. Po trzecie, żeby uniknąć pustosłowia, pole rozważań należy ograniczyć przede wszystkim do Kościoła w Polsce. Po czwarte, pisząc o manowcach, nie mam na myśli przestrzeni intelektualnych i duchowych swobód, a także związanych z nimi wątpliwości, które w ostatecznym rozrachunku nie demontują wiary, lecz – wręcz przeciwnie – pogłębiają chrześcijańską świadomość i umacniają tożsamość. Manowce stanowią w tym wypadku miejsce, w którym nie tyle mocujemy się z własną wiarą, niejako na własne ryzyko i koszt, ile – błądząc w ciemności – ranimy siebie i innych.

Za wskazówkę, gdzie szukać tych manowców, niech posłuży pytanie, które niegdyś postawiła Józefa Hennelowa: „Kiedy boli nas Kościół?”. Redaktor „Tygodnika Powszechnego” odpowiadała: „Gdy wydaje się, że prawda nie jest przez niego broniona, choć broniona być powinna. Kiedy milczy, a powinien mówić. Tak, milczą w jego imieniu ludzie, zawsze z imieniem i nazwiskiem, ale to milczenie ma pieczęć urzędu. Gdy to, co złe, zbyt długo nie zostaje nazwane złem, a z kolei dobro wciąż jeszcze nie jest uznawane. Wreszcie: gdy imiona prawdy i fałszu, dobra i zła są pomieszane tak, że nie sposób nie usłyszeć raniącego uszy dysonansu”.

Kto śledzi poświęconą Kościołowi w Polsce publicystykę, jednym tchem wymieni wydarzenia, gdy hierarchia milczała, zwlekała, zachowywała bezpieczny dystans i unikała jednoznacznych rozstrzygnięć: spór wokół oświęcimskiego Karmelu czy krzyży na żwirowisku, kazus abp. Juliusza Paetza, antysemickie incydenty na antenie Radia Maryja, kontrowersje wokół wejścia Polski do UE czy protesty przeciw pochowaniu Czesława Miłosza na Skałce.

To były sprawy ważne, ale przenieśmy problem na inną płaszczyznę: milczenie bądź niezdolność Kościoła do zabrania głosu albo prowadzenia rozmowy dotykają przeciętnego katolika, egzystującego z dala od głównego obiegu życia publicznego, w sytuacjach prozaicznych, codziennych. To zresztą nieco inna forma milczenia, przejawiająca się w tym, że Kościół nie towarzyszy człowiekowi w jego wahaniach, słabościach i upadkach. Istotę problemu uchwycił ks. Jacek Prusak, gdy tłumaczył, dlaczego na jednym z krakowskich osiedli, zamieszkanym głównie przez dwudziesto-, trzydziestolatków żyjących w niesakramentalnych związkach, większość nie przyjmowała księdza po kolędzie:

Nie dlatego, że nie chciała, tylko bała się. Bo co ksiądz ma do zaoferowania? Będzie im przypominał, że żyją w grzechu ciężkim...? Ale ksiądz też myślał, że nie ma im nic innego do powiedzenia, bo jak zacznie z nimi rozmawiać, to da przyzwolenie na życie w grzechu. I tutaj pojawia się problem odchodzenia Kościoła od człowieka. Ci ludzie tracą wiarę w Boga, bo nie doświadczają tego, że Bóg jest w stanie wysłuchać ich racji. Z nauczaniem postaw moralnych jest najtrudniej, bo każdy subiektywnie uważa, że ma prawo do szczęścia, i szuka tego szczęścia. I dobrze. Tylko obiektywnie często może się pogubić. Natomiast modelu, jak temu człowiekowi pomóc, w naszym Kościele nie ma. My mamy Kościół nauczający, a nie słuchający. (Gazeta Wyborcza, 25-26 III 2006)
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...