Na manowcach

Dopóki Kościół głosi Emmanuela, syna cieśli, nauczyciela z Nazaretu, wędrownego uzdrowiciela i egzorcystę, przyjaciela celników i prostytutek, opiekuna dzieci, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, dopóty nie będzie wodził ani na manowce, ani na pokuszenie. Znak, 05(612)/2006




Irytuje nas rozdźwięk między radykalnym wezwaniem Ewangelii i nauczaniem Kościoła uwikłanym w historyczny i społeczny kontekst. Nieraz słyszymy niewygodne pytanie: jak – głosząc naukę Jezusa z Nazaretu – można dopuszczać wykonywanie kary śmierci? Wielu wierzącym i niewierzącym trudno wytłumaczyć, dlaczego Katechizm Kościoła katolickiego dopuszcza zabijanie skazanych, gdy chodzi o „jedyny dostępny sposób skutecznej ochrony ludzkiego życia przed niesprawiedliwym napastnikiem”. Za figowy listek można uznać katechizmowe zastrzeżenie, że bezkrwawe metody są w większym stopniu „zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego”. Wątpliwości nie rozprasza nawet ustęp encykliki Evangelium vitae: sytuacje, w których zaszła absolutna konieczność zabicia przestępcy, są „bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale”.

Tymczasem z identyczną sytuacją, jakby zatrzymania się w pół kroku, spotykamy się w Liście do Filemona. Święty Paweł wstawia się za Onezymem, zbiegłym od bogatego Kolosanina niewolnikiem, nawróconym przez Apostoła Narodów w rzymskim więzieniu. Wprawdzie św. Paweł pisze: „Może bowiem po to oddalił się od ciebie na krótki czas, abyś go odebrał na zawsze, już nie jako niewolnika, lecz więcej niż niewolnika, jako brata umiłowanego” (wiersze: 15 i 16), w zakończeniu zaś nie tai nadziei: „Piszę do ciebie ufny w twoje posłuszeństwo, świadom, że nawet więcej zrobisz, niż mówię” (21), pozostaje jednak faktem, że apostoł nie odrzuca instytucji niewolnictwa.

Biorąc pod uwagę wspomniane przykłady, można rzec, że w Kościele, złożonym z omylnych i grzesznych, zawsze tkwić będzie skłonność do zbaczania z ewangelicznego kursu. Kościelną łodzią, navis Ecclesiae, szarpią kulturowe i historyczne prądy, załoga nie potrafi wyminąć wszystkich raf i mielizn. Przez dziesięciolecia nie płyniemy, lecz dryfujemy: toczymy religijne wojny, budujemy kościelne monarchie, pielęgnujemy sojusz ołtarza z tronem, Dobrą Nowinę narzucamy siłą nie świadectwa, lecz oręża albo litery prawa. Bywa, że żeglugę opóźnia morska cisza, innym razem – sztorm rzuca okręt na nieznane morza. Jednak wierzymy, że Jezus nie pozwoli łodzi zatonąć, dzięki Niemu, koniec końców, zbliżymy się do portu.

Tyle że owa generalnie słuszna świadomość potrafi uśpić. Bo na przykład z trafnego przekonania, że wiara jest łaską, można błędnie wywnioskować, że nasze świadectwo właściwie nie odgrywa roli w nawróceniu czy krzepnięciu wiary bliźnich. Łatwo zwolnić się z odpowiedzialności za Lud Boży za pomocą prawdziwego przecież stwierdzenia, że Chrystus nie dopuści, aby Kościół przemogły piekielne bramy. Można zagłuszyć wyrzuty sumienia z powodu wyniku raportu o stanie wiary we współczesnym świecie, cytując anegdotę z pogranicza cudu i legendy: Jan XXIII zamartwiał się nocami przyszłością Kościoła. Gdy wreszcie usnął, przyśnił mu się Jezus: „Giovanni, dlaczego się zamartwiasz? To jest przecież mój Kościół”.

Jednak Angelo Giuseppe Roncallego, nazwanego Dobrym Papieżem, czcimy dziś jako błogosławionego zapewne i dlatego, że właśnie zamartwiał się losem Kościoła. A na jego sen można odpowiedzieć innym nadprzyrodzonym wydarzeniem. Przecież Biedaczyna z Asyżu usłyszał głos Ukrzyżowanego z kościoła św. Damiana: „Franciszku, idź i odbuduj mój Kościół, gdyż popada w ruinę”. A potem Franciszek przyśnił się Innocentemu III, jak podtrzymywał walący się mur bazyliki na Lateranie.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...