Dopóki Kościół głosi Emmanuela, syna cieśli, nauczyciela z Nazaretu, wędrownego uzdrowiciela i egzorcystę, przyjaciela celników i prostytutek, opiekuna dzieci, ukrzyżowanego i zmartwychwstałego, dopóty nie będzie wodził ani na manowce, ani na pokuszenie. Znak, 05(612)/2006
Myśląc o wierze i Kościele, nieraz ulegamy złudzeniu perspektywy: albo żywimy nostalgiczną tęsknotę za nieskalanym chrześcijaństwem pierwszych wieków, albo tkwimy w przekonaniu, że na progu trzeciego tysiąclecia odsłoniliśmy wszelkie zakamarki Objawienia. Jednak by zachować optyczny dystans, warto przypomnieć myśl kard. Jeana-Marie Lustigera: po dwóch tysiącach lat odkrywamy dopiero rąbek chrześcijaństwa.
Narzekamy na wyznaniowy analfabetyzm rodzimego katolicyzmu, wiarę płytką i opartą nawet nie tyle na tradycji, ile na przyzwyczajeniu. Ostrzegamy, że Polacy selektywnie traktują fundamentalne prawdy chrześcijaństwa. Kandydaci do bierzmowania nie potrafią wymienić dziesięciorga przykazań. Pod koniec lat 90. co trzeci Polak, który deklarował się jako katolik – nie wierzył w zmartwychwstanie. Tymczasem straszniejszą ignorancję spotykamy na kartach Dziejów Apostolskich. Apostoł Paweł spotkał w Efezie „jakichś uczniów” i zapytał, czy otrzymali Ducha Świętego, gdy przyjęli wiarę. Ci, szczerze zdumieni, odparli: „Nawet nie słyszeliśmy, że istnieje Duch Święty” (19, 2).
Ileż razy słuchaliśmy opowieści o księżach rozbijających się mercedesami, podczas gdy tak ciężko przecisnąć się przez igielne ucho. Ileż razy docierały do nas plotki o romansach i nieślubnych dzieciach proboszczów, które kwitowano lapidarną diagnozą: „To przez celibat. Jest niezgodny z naturą”. Ileż razy dowiadywaliśmy się o sąsiadach, którzy w nabożnym skupieniu słuchali kazania, potem przystępowali do komunii, a przecież wiadomo było, że majątek zbili na kradzieży i prowadzą rozwiązłe życie. Jasne, że w miażdżącej większości tych plotek odzywa się prymitywny, wyprany z niuansów ogląd świata albo zwykła zawiść i zazdrość. Ale zarazem musimy przyznać, że dwulicowość należy do tych kategorii grzechu, które szczególnie szkodzą wiarygodności chrześcijaństwa.
Tymczasem w Liście do Galatów św. Paweł wysuwa ciężkie oskarżenia o hipokryzję pod adresem… św. Piotra: „Gdy następnie Kefas przybył do Antiochii, otwarcie mu się sprzeciwiłem, bo na to zasłużył” (2, 11). Spór wiąże się z burzliwym przebiegiem soboru jerozolimskiego, na którym odstąpiono od starotestamentalnych przepisów dotyczących pokarmów i obrzędowego obmycia. Ta nowa praktyka charakteryzowała Kościół w Antiochii, który wywodził się nie z judaizmu, lecz pogaństwa. Gdy do miasta przybył Piotr, nie czynił żadnych różnic, normalnie uczestniczył w posiłkach. Jednak gdy w Antiochii pojawili się judeochrześcijanie z otoczenia apostoła Jakuba, zwolennicy drobiazgowego przestrzegania prawa mojżeszowego, wówczas Piotr – mówiąc współczesnym językiem: w trosce o własny image – zdystansował się od miejscowych. Święty Paweł nie ukrywa zażenowania: „To jego nieszczere postępowanie podjęli też inni pochodzenia żydowskiego, tak że wciągnięto w to udawanie nawet Barnabę” (2, 13).