O ile w kwestii nadliczbowych embrionów Kościół sięga chętnie, i słusznie, do argumentów biologicznych, o tyle w kwestii samej istoty zapłodnienia in vitro nie uwzględnia współczesnej wiedzy o fizjologii rozrodu ani też o psychologii tej sfery działań ludzkich. Znak, 4/2008
Profesor Barbara Chyrowicz pisze:
Można się nadto zastanawiać, czy prokreacja kontrolowana przez odpowiednio wykwalifikowanych specjalistów nie jest bardziej „ludzka” niż zdanie się w tej materii na ślepe mechanizmy natury. Niby dlaczego rozumne i wolne istoty nie miałyby wykorzystywać swojej inteligencji również, gdy chodzi o nowych przedstawicieli rozumnego gatunku. Czyż nie wydaje się to aż nadto zrozumiałe?
I dalej:
Jeśli nawet bronić tezy, że naturalna prokreacja miałaby być normą ludzkiego postępowania, już przez sam fakt, że jest naturalna, właściwa dla gatunku, wyposażona w sensy nadane przez Stwórcę, to czyż Stwórca nie przewidział, że nadejdzie dzień, w którym człowiek odkryje tajemnice poczęcia i dziedziczenia cech? Dlaczego zlecone człowiekowi zadanie „czynienia sobie ziemi poddaną” nie miałoby się realizować również w odniesieniu do własnego gatunku? Przecież Stwórca nie zastrzegł, że natury ludzkiej nie można tknąć, a jeśli już mówić o Jego udziale w powstaniu ludzkiego życia, należy pamiętać, że jest to w istocie współudział: człowiek uczestniczy w poczęciu nowego życia nie inaczej niż poprzez swoją biologię („Tygodnik Powszechny” 2008, nr 1).
Są to pytania, które w sposób oczywisty narzucają się w odniesieniu do stanowiska Kościoła w tej sprawie. Trzeba zauważyć, że w wypadku większości stosowanych metod in vitro do samego poczęcia, czyli do połączenia komórki jajowej z plemnikiem dochodzi w sposób „naturalny”, zarówno w jajowodzie, jak i w próbówce. Czy więc sposób i miejsce, w jaki do tego kontaktu dochodzi, decydują o moralności bądź niemoralności działań prokreacyjnych?
O co więc chodzi w stanowisku Kościoła? Utrzymuje on, że „każde dziecko ma prawo zrodzić się z miłosnego aktu małżeńskiego rodziców” (z listu do parlamentarzystów Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny z 18 grudnia 2007), który ma dwa równoważne cele: jednoczącą małżonków miłość i prokreację, cele, których rozdzielanie uważane jest za niegodziwe.
Jednak, jak to zauważa Artur Sporniak, pojęcie miłosnego aktu małżeńskiego zaczyna w dokumentach Kościoła funkcjonować jako dosyć abstrakcyjny model, na bazie którego tworzone są konkretne propozycje, w jakich podwójnego celu współżycia trudno się dopatrzyć. Mam na myśli na przykład stanowisko Kościoła wobec niektórych metod medycznie wspomaganej prokreacji, metod przezeń akceptowanych. Do nich należy choćby metoda polegająca na umieszczeniu komórki jajowej w takim punkcie narządów rodnych kobiety, gdzie byłaby ona dostępna dla plemników po normalnym stosunku. Bez zabiegu, z powodów patologicznych, tej dostępności nie ma. Niekiedy wobec trudności z poczęciem, dla zwiększenia szans zapłodnienia, lekarze wyznaczają parom dokładny termin współżycia. W obu wspomnianych przypadkach mamy do czynienia z zaplanowanym przez lekarza współżyciem „na gwizdek”, którego nawet bardzo kochające się pary nie są w stanie traktować jako aktu jednoczącej i wspierającej miłości. Jest to więc postępowanie podejmowane w celu wyłącznie prokreacyjnym, akt, który Karol Wojtyła uważał za niemoralny (zob. Miłość i odpowiedzialność).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.