Potrzeba samotności kiełkowała we mnie od dawna. Napisałem u o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego pracę magisterską na temat samotności. Bezpośrednim motywem była jednak chęć odpoczynku - fizycznego i psychicznego - po szesnastu latach pracy na „pierwszej linii ognia". List, 6/2008
Nadchodzi w końcu taki moment, że już się wie, kim się jest?
Chyba nie. Myślę, że ciągle odkrywam siebie. Wiele rzeczy we mnie miało wtedy początek, teraz powoli to do mnie dociera. Nie jest tak, że spotkałem siebie i już mogę być proboszczem.
W listopadzie ubiegłego roku i teraz, po Wielkanocy, spędziłem w chatce jeszcze kilka dni, żeby pewne sprawy sobie poukładać. Myśli dojrzewają, udaje się je lepiej sformułować, ale mam wrażenie, że jest to proces, który się zaczął i będzie trwać pewnie aż do śmierci. Merton pisał, że musimy się pogodzić z tym, że zawsze będziemy nowicjuszami. Kilka lat po święceniach, przez moment wydawało mi się, że właściwie wszystko, co ważne, już przeczytałem, wszystkie ważniejsze doświadczenia życiowe i duszpasterskie mam za sobą i właściwie już prawie wszystko wiem... Teraz wiem, że się myliłem.
W takim ciągłym poznawaniu siebie, można się zagubić...
Można, i można w ogóle nie spotkać Boga. Ja cały czas miałem jednak przekonanie, że Pan Bóg towarzyszy mi w tym czasie samotności, jest we mnie i w tym wszystkim, co się ze mną dzieje. Odkrywałem Go bez nadzwyczajnych wizji czy doświadczeń, w zaufaniu, że skoro powiedział, że będzie z nami aż do skończenia świata, to będzie. Poza tym robiłem to wszystko za zgodą prowincjała, a więc w jedności z Kościołem. Wierzyłem, że Bóg jest w tym obecny - Ten, który jest nie tylko w tym, co w nas piękne, pobożne, cudowne i wspaniałe, ale również - a może przede wszystkim - w tym, co w nas słabe, chore i poranione. On sam powiedział, że przyszedł do chorych, słabych i grzeszników, a nie do porządnych i sprawiedliwych.
Gdy człowiek pędzi przez życie - bo wszyscy oczekują, że będzie efektywny i skuteczny we wszystkim, co robi - to emocje przeszkadzają. Najłatwiej je więc zignorować. Uczucia można zamrozić - niech sobie będą, ale niech nie przeszkadzają. Rozmrażanie lodówki polegało na tym, że różne uczucia, emocje i pragnienia, które gdzieś tam we mnie tkwiły, pomału się przebijały, dochodziły do głosu. Odkrywałem, że one również są darem Pana Boga. Poznając bardziej siebie, bardziej poznałem Jego - Tego, który we mnie jest i na którego obraz zostałem stworzony.
Łatwo było po tych doświadczeniach wracać do normalnego życia?
Gdybym mógł, jeszcze na trochę pozostałbym w lesie. To trochę tak, jak z nauką do egzaminu - w ostatni wieczór człowiek stwierdza: mógłbym jeszcze zrobić to i tamto, ale już nie ma czasu. Przychodziły mi do głowy podobne myśli. Mógłbym kontynuować poznawanie siebie. Odkryłem, że potrzebuję chwil ciszy, żeby funkcjonować normalnie, odnawiać kontakt z sobą i z Panem Bogiem.
Byłoby idealnie, gdyby można było w codziennym życiu utrzymać równowagę pomiędzy - nazwijmy to górnolotnie - kontemplacją a działaniem. Łatwiej ześlizgiwać się w stronę działania, dlatego trzeba szukać sposobu, aby pielęgnować w sobie wymiar duchowy - kontemplacji i samotności.
Mam jednak świadomość, że jest to sprawa indywidualna. Czasem muszę się powstrzymywać przed formułowaniem ogólnych nauk...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.