Zanim spotkasz Boga musisz spotkać siebie

Potrzeba samotności kiełkowała we mnie od dawna. Napisałem u o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego pracę magisterską na temat samotności. Bezpośrednim motywem była jednak chęć odpoczynku - fizycznego i psychicznego - po szesnastu latach pracy na „pierwszej linii ognia". List, 6/2008



Nie ma nikogo, kto odpowiada...

Samemu się odpowiada. Można na głos, ale nie trzeba. Nie ma też jakiegoś specjalnego formularza. Jedynie przy ofiarowaniu zamiast słów: „Módlcie się, aby moją i waszą ofiarę...", w Mszale pojawia się inna formuła: („Módlmy się, aby Bóg Ojciec wszechmogący przyjął Ofiarę Kościoła na swoją chwałę i za zbawienie całego świata"), którą wypowiada kapłan, a potem modli się przez chwilę w ciszy.

I nie ma kazania.

O, było, i to czasem bardzo długie. Kazanie, czyli długa ciszy po Ewangelii, żeby Słowo Boże wybrzmiało i dotarło do serca. Po Komunii też cisza. Nie miałem tabernakulum, więc adoracja polegała na przedłużonym uwielbieniu. trwało ono kwadrans, raz dwie godziny. Zdarzało się, że z zegarkiem pilnowałem czasu, żeby na przykład za szybko nie skończyć - by „dla przyzwoitości" dociągnąć do pół godziny. Czasem zdobywałem się na odwagę i w ogóle nie zerkałem na zegarek. Jeśli jeszcze kiedyś będę miał szansę pobyć w samotności, to chciałbym na jakiś czas w ogóle wyrzucić zegarek. Nie zdobyłem się na to, ale chciałbym spróbować.

Kogo Ojciec spotykał w tej ciszy i samotności?

Najpierw spotykałem w sobie przeora, duszpasterza, katechetę, prokuratora. Najczęściej człowiek nie spotyka się z sobą samym, tylko z funkcjami, które pełni. Jest to element odkrywania siebie i przedzierania się w głąb. Trzeba się z tym zmierzyć, byle nie pomylić siebie z pełnioną funkcją.

Księdzu trudno jest być poza wszelkimi „kontekstami". Kiedy byłem przeorem, wielu ludzi postrzegało mnie jako „przewielebnego ojca przeora", któremu nie należy przeszkadzać, bo zajmuje się ważnymi sprawami. Widziałem te przeróżne role, które pełniłem i grałem mniej lub bardziej świadomie. Kogo jeszcze spotkałem? Siebie sprzed wielu lat, czyli człowieka, który rozpoczynał pracę duszpasterską i kapłańską, kogoś, kto robił różne rzeczy na studiach, kto przygotowywał się do święceń. Dokonywałem porównań: jaki byłem wtedy, a jaki jestem teraz. Odkrywałem też na nowo swoje zainteresowania, na przykład przypominałem sobie, jak bardzo lubię jeździć na nartach i na rowerze.

W tym czasie pomagał mi Merton. Pisał on, że człowiek, akceptując w sobie wymiar najgłębszej, wewnętrznej samotności, spotyka siebie. A spotykając siebie, spotyka Pana Boga i odkrywa, że On w nim mieszka. Można by powiedzieć, że w najgłębszym wymiarze swojego istnienia „człowiek jest samotnością". Nie jest to zachęta do izolacji, ale raczej próba uświadomienia, że spotkanie siebie i zaakceptowanie swojej najgłębszej samotności uzdalnia człowieka do budowania relacji z innymi ludźmi. Tak pisał o tym Merton i takie jest też moje doświadczenie.



«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...