Najważniejsze, że sporej części tego środowiska udało się uniknąć dzielenia świata według schematu: „my” – czyści, szlachetni opozycjoniści, i cała oportunistyczna reszta społeczeństwa. Dzięki temu mało komu przychodziło wówczas do głowy, aby do jednego worka wrzucać esbeków i ich zaszantażowane czy zmanipulowane ofiary. Więź, 10/2006
OTWARTE DRZWI KOŚCIOŁA
KOR rodził się w środowiskach bardzo odległych od głównego nurtu polskiego katolicyzmu, a niektórzy jego działacze mieli nawet w swych biografiach poglądy antyklerykalne. A jednak od samego początku bardzo blisko tej inicjatywy znaleźli się ludzie Kościoła. Jednym z członków-założycieli KOR był kapelan wojny 1920 roku i powstania warszawskiego, ks. Jan Zieja. Środowiskiem, z którego wywodziła się KOR-owska młodzież, był między innymi warszawski KIK. A miejscem gdzie odbywały się głodówki w obronie uwięzionych KOR-owców – dzięki gościnności i odwadze sióstr franciszkanek służebnic Krzyża – stał się warszawski kościół św. Marcina. Przyjaciółmi lub powiernikami – także niewierzących opozycjonistów – byli także między innymi księża Bronisław Dembowski, Jacek Salij, Stanisław Małkowski czy Zbigniew Kamiński. Nie bez znaczenia jest także i to, że mniej lub bardziej oficjalnie z KOR-owcami kontaktował – jeszcze przed wyborem na Stolicę Piotrową – kardynał Karol Wojtyła, a także prymas Wyszyński. Kościół polski nie musiał wcale otwierać swych drzwi przed grupką „podejrzanych ekstremistów” z jeszcze bardziej podejrzaną przeszłością.
To odważne spotkanie ludzi Kościoła i KOR było zapewne wynikiem zewnętrznego ciśnienia komunistycznej władzy, które w sposób naturalny zbliżało do siebie wszystkich myślących o wolności. Ale można i trzeba widzieć w nim także wyraźny znak jakości polskiego katolicyzmu, świadectwo, z którego Kościół polski ma prawo być dumny.
Świadectwo to jest jednak i pozostanie również wyzwaniem. Także bowiem i dziś nie brak w Polsce ludzi oddalonych od Kościoła, których społeczne zaangażowanie bliskie jest duchowi Ewangelii. Nie brak palących problemów społecznych, takich jak korupcja, bezrobocie, czy emigracja młodych, których nie da się rozwiązać bez pomocy i udziału Kościoła. Czyż i dziś Kościół w Polsce nie powinien być otwarty i gościnny, być – przy zachowaniu własnej nauki i tożsamości – latarnią i duchowym schronieniem dla wszystkich poszukujących prawdy i potrzebujących pomocy? Swój wzrok będą mieli odwagę kierować ku niemu także ludzie tak od niego odlegli jak wówczas Ozjasz Szechter, przedwojenny działacz Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, który przyszedł wraz z innymi głodować do kościoła św. Marcina.
Lekcja KOR, a może bardziej jeszcze doświadczenia nieporozumień, jakie między częścią KOR-owskiej inteligencji o Kościołem pojawiły się już później, stawiają jednak także wyzwania drugiej stronie. Ci, którzy oczekują od Kościoła społecznego otwarcia i zaangażowania, muszą uszanować jego religijną tożsamość i prawo do głoszenia prawd nie zawsze łatwych, popularnych i dla wszystkich zrozumiałych.
I tylko na takim gruncie możliwe jest spotkanie, dialog i współpraca, które nie kończą się rozczarowaniem obu stron.