Najważniejsze, że sporej części tego środowiska udało się uniknąć dzielenia świata według schematu: „my” – czyści, szlachetni opozycjoniści, i cała oportunistyczna reszta społeczeństwa. Dzięki temu mało komu przychodziło wówczas do głowy, aby do jednego worka wrzucać esbeków i ich zaszantażowane czy zmanipulowane ofiary. Więź, 10/2006
WIELKIE DNI INTELIGENCJI
KOR był przedsięwzięciem na wskroś inteligenckim. Tworzyli je przecież niemal wyłącznie ludzie nauki i kultury, pisarze, historycy, profesorowie, aktorzy i studenci. Co więcej, dla pewnej lewicowej części tego środowiska epoka KOR była kolejną okazją do symbolicznego rozrachunku z własną przeszłością i młodzieńczym flirtem z marksizmem. Najważniejsze jednak, że była to inicjatywa modelowo niemal realizująca dziewiętnastowieczny mit założycielski polskiej inteligencji – przypomniany przez Bohdana Cywińskiego w „Rodowodach niepokornych” etos inteligenta-społecznika.
Nigdy więc chyba przedtem i nigdy potem inteligencja polska, a przynajmniej jej reprezentacja, nie podjęła tak odważnej próby wyjścia poza krąg własnego środowiska, własnej historii i własnych problemów. Nigdy chyba też przedtem i nigdy potem polski inteligent – który pamiętał jeszcze zapewne słynną autokarową wyprawę „aktywu robotniczego” na dziedziniec UW w marcu 1968 – nie stanął tak blisko prześladowanego polskiego robotnika. I nigdy chyba tak jak wtedy nie spełniały się sny Żeromskiego, Wyspiańskiego czy Prusa.
Przypominanie dziś tego wkładu polskiej inteligencji w odzyskiwanie wolności dla tej pierwszej brzmieć może zapewne cokolwiek gorzko. Inteligenci, także ci, którzy osobiście zetknęli się niegdyś z KOR, dziś znów muszą bowiem przekonywać niektórych, że są prawdziwymi patriotami, a nie oderwaną od „zwykłych ludzi” kosmopolityczną niby-elitą. Atmosfera nieufności wobec elit i autorytetów, jaka narasta w Polsce od kilkunastu lat, sprawia, że polski inteligent może czuć się w wolnej Polsce pokrzywdzony i rozczarowany.
Rzecz jednak nie w rozczarowaniu wolnością, którego w co najmniej równym stopniu doświadczyli po roku 1989 polscy robotnicy i chłopi. Ważne, aby polska inteligencja sama umiała być dziś dumna ze swej historii – tej sprzed stu i sprzed trzydziestu lat – i potrafiła wyciągać z niej wnioski. Każda społeczność, która chce się zmieniać i rozwijać, potrzebuje elit, przewodników, którzy starają się patrzeć nieco dalej niż reszta, pamiętają więcej niż inni i gotowi są mówić rzeczy czasem niezrozumiałe, a nawet niepopularne. W polskich zaś warunkach na misję tę skazany był – i wciąż skazany chyba pozostanie – polski artysta, naukowiec, ksiądz, lekarz i nauczyciel. I to on – polski inteligent – pamiętać musi także, że jego prorockiej misji nic tak nie służy jak idące w parze z nią osobiste zaangażowanie.
Inną natomiast sprawą jest to, że dziś w Polsce roku 2006 inteligent nie znajdzie już wokoło siebie ani klasy wielkoprzemysłowych robotników, ani niepiśmiennych chłopów, dla których łatwo stać się może Judymem czy „siłaczką”. Jego społeczna misja jest dziś zatem dużo bardziej złożona i na pewno mniej niż kiedyś spektakularna. Być może tym, kto najbardziej czeka na pomoc inteligenta, jest mieszkający za ścianą Kowalski, dla którego horyzonty życiowych pasji wyznaczają udane zakupy w supermarkecie, telewizyjny show czy wczasy w Chorwacji.