Najważniejsze, że sporej części tego środowiska udało się uniknąć dzielenia świata według schematu: „my” – czyści, szlachetni opozycjoniści, i cała oportunistyczna reszta społeczeństwa. Dzięki temu mało komu przychodziło wówczas do głowy, aby do jednego worka wrzucać esbeków i ich zaszantażowane czy zmanipulowane ofiary. Więź, 10/2006
POKONAĆ DŁUGI CIEŃ SB
Zwłaszcza dziś przypomnieć wreszcie warto, że dzieje KOR to niezwykły przykład zwycięstwa nad SB, z jej inwigilacją, fałszywkami, łamaniem charakterów, a także doświadczeniem agenturalności wśród najbliższych współpracowników. Dla spacyfikowania działań KOR SB korzystała z nieograniczonych niemal metod i środków. Każdego mogła aresztować lub pobić, każdemu zainstalować w najbliższym otoczeniu dowolną liczbę podsłuchów lub agentów, każdego nękać głuchymi telefonami i każdego zabić lub grozić mu śmiercią. A jednak SB KOR nie sparaliżowała. A w każdym razie można niekiedy odnieść wrażenie, że paraliżowała go dużo mniej niż zdaje się paraliżować dziś – już zza swej grobowej deski – życie publiczne IV Rzeczypospolitej.
Tłumacząc ten paradoks, brać trzeba oczywiście pod uwagę całą zmianę kontekstu historycznego, to, że stoją dziś przed nami esbeckie archiwa, które wtedy były niedostępne. Z drugiej jednak strony, warto się zastanowić, czy doświadczenie KOR nie pokazuje, jak traktować dziś SB i sączony przez nią jad.
Działacze KOR zapewne musieli zdawać sobie sprawę, że są stale inwigilowani, że pośród licznych współpracowników nie brak agentów i prowokatorów. Pomimo to starali się zachować spokój. Poza tym, jak pisze Jan Józef Lipski, panowała zgoda co do tego, że większym niebezpieczeństwem dla ruchu tego typu co KOR jest powstanie atmosfery, w której każdy każdego podejrzewa, niż przeoczenie kilku agentów. Drugą, bardzo ważną bronią była jawność. KOR – choć był po części organizacją konspiracyjną – starał się działać przy możliwie otwartej kurtynie. Ogłaszał nazwiska i adresy swych sygnatariuszy, zwoływał konferencje prasowe, wydawał komunikaty. Dzięki tej cywilnej odwadze znacznie kurczyło się pole esbeckich knowań i prowokacji.
Warto wreszcie wspomnieć, że KOR z założenia był środowiskiem międzypokoleniowym. W przedziwnej symbiozie połączył tzw. „starszych państwa”, a więc wielkie nazwiska przedwojennej jeszcze inteligencji, i ludzi zupełnie młodych, którzy skończyli dopiero studia albo wyszli z harcerskiego kręgu „Czarnej Jedynki”. I to może dzięki temu w KOR nie pojawiła się współczesna maniera pochopnego rozliczania ludzkich biografii przez młodych, nieskalanych i czystych, którzy z nadmierną wiarą sięgają dziś po esbeckie teczki, by rozliczać swoich „starszych państwa”.
Najważniejsze jednak jest chyba to, że sporej przynajmniej części tego opozycyjnego środowiska udało się uniknąć środowiskowej pychy i dzielenia świata według schematu: „my” – czyści, szlachetni opozycjoniści, i cała oportunistyczna reszta społeczeństwa, tchórzliwi „oni”. Dzięki temu mało komu przychodziło wówczas do głowy, aby do jednego worka wrzucać i cynicznych esbeków, i ich zaszantażowane czy zmanipulowane ofiary.