Śledztwo czy kpina

Niedziela 47/2010 Niedziela 47/2010

Katastrofa Tu-154M była największą tragedią w powojennej historii Polski. – A to, co się dzieje ze śledztwem, jest kpiną z naszego państwa – podkreśla pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej mec. Rafał Rogalski

 

 Krytycznych uwag w tej sprawie nie kryje również Jarosław Kaczyński. Według niego, zgoda Polski na badanie katastrofy smoleńskiej w oparciu o konwencję chicagowską była wielkim błędem. – Ale nawet w ramach tej konwencji można było jeszcze wystąpić o przejęcie śledztwa – uważa brat zmarłego Prezydenta. Opinię tę podziela część poszkodowanych rodzin, tego samego zdania są prawnicy. – Po katastrofie mogliśmy wykorzystać ogromną presję opinii międzynarodowej. Rosja, licząc się z tym, jak może to być odebrane na świecie, raczej musiałaby się zgodzić co najmniej na wspólne śledztwo, gdzie polscy prokuratorzy byliby współgospodarzami – przyznaje mec. Rogalski. Gdyby odmówiła, wybuchłby skandal międzynarodowy i padłyby podejrzenia, że Rosja jest w katastrofę zamieszana lub chce coś ukryć.

Jak zwykle wina pilotów

Premier Donald Tusk wielokrotnie składał wotum zaufania dla strony rosyjskiej. Mówił w parlamencie, że on nie może kwestionować z góry wiarygodności państwa. Słowa te powinny wywołać śmiech na sali, albowiem nikt nie zna żadnego większego śledztwa, które byłoby przeprowadzone w Rosji zgodnie z literą prawa. Nie od dziś wiadomo, że rosyjskie wyroki w sprawach kluczowych zapadają na Kremlu, a nie w sądzie. Wystarczy prześledzić procesy polityczne z ostatnich lat i przyjrzeć się np. raportom organizacji międzynarodowych broniących praw człowieka.

Niektórzy eksperci sądzą, że nawet gdyby Rosjanie chcieli dobrze przeprowadzić śledztwo, to wątpliwe jest, czy potrafią. Zdaniem mec. Rogalskiego, oni nie mają po prostu wykształconej kultury prawnej. Najlepiej to widać na przykładzie zabezpieczania dowodów z miejsca katastrofy oraz szczątków samolotu. Edmund Klich i polski rząd przez wiele miesięcy bezskutecznie apelowali o przykrycie wraku. Rosjanie zachowywali się tak, jakby robili nam na złość albo nie rozumieli, po co takie rzeczy w ogóle zabezpieczać.

Najgorsze jednak jest to, że wszystkie kluczowe dowody trafiły w ręce Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, który jest instytucją zupełnie skompromitowaną. – Obawiam się, że MAK będzie ciągnąć śledztwo latami, a w końcu orzeknie błąd pilota, jak to zwykle robi i co jest jego specjalnością – mówi w „Naszym Dzienniku” Iwan Chochłow, wieloletni członek komisji badania wypadków lotniczych Aerofłotu. Instytucja ta jest jeszcze reliktem Związku Radzieckiego, a jej historia to pasmo wielkich afer i skandali korupcyjnych. W składzie komisji badającej katastrofę polskiego samolotu jest wielu byłych oficerów KGB, a na jej czele stoi generał lotnictwa Tatiana Anodina, jedna z najbardziej wpływowych, najpotężniejszych i zapewne najbogatszych kobiet w Rosji. – Ta instytucja nie ma nic wspólnego z międzynarodowym obiektywizmem. Jest czysto rosyjskim organem – uważa mec. Rogalski. Przekazanie śledztwa w ręce tego komitetu na mocy konwencji chicagowskiej jest więc nieporozumieniem.

MAK jest hybrydą postsowieckich państw, ma status organizacji międzynarodowej, a więc i dyplomatyczny immunitet. Jego siedziba ma status eksterytorialny, tak jak ambasady innych państw. Najgorsze jest jednak to, że gdy strona polska podważy werdykt komisji, to i tak to niewiele pomoże, bo wszystkie dowody będzie miał u siebie MAK. W jego interesie jest zwalenie całej winy na pilotów, albowiem ta instytucja, oprócz badania przyczyn wypadków, certyfikuje lotniska oraz producentów samolotów. Zakłady, w których został wyprodukowany, a ostatnio wyremontowany polski Tu-154 M, także mają wiele certyfikatów MAK. Ten międzypaństwowy komitet – podobnie jak w wielu wcześniejszych wypadkach – jest sędzią we własnej sprawie. Zdaniem Iwana Chochłowa, eksperci z tego gremium niemal zawsze wykluczają awarię lub zły stan lotniska, a za katastrofę obwiniają pilotów.

Dziurawe śledztwo

Od tej betonowo-radzieckiej konstrukcji MAK wielokrotnie odbił się polski akredytowany płk dr Edmund Klich. Jego praca przypomina momentami walenie głową w mur. Szczegółowo mówił o tym podczas połączonej komisji sejmowej ds. infrastruktury i praw człowieka. Klich wielokrotnie zwracał się do Rosjan o dokumentację, ale zdarzało się, że jego prośby nie spotykały się z żadnym odzewem. – Często dostawałem dokumenty niepełne. Była np. taka strona, gdzie ewidentnie widać było, że dokument jest przerwany, tekst nie pasował do siebie. Prosiłem o wyjaśnienie, co było w środku. No... i nie otrzymałem – tłumaczył Klich. Zachowanie MAK często było skandaliczne i daje podstawę prawną, aby oskarżyć Rosjan o złamanie konwencji chicagowskiej. – Jako akredytowany przedstawiciel nie byłem zapraszany na żadne narady związane z postępem badań, co jest jednym z punktów tejże konwencji – podkreśla polski akredytowany.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...