Śledztwo czy kpina

Niedziela 47/2010 Niedziela 47/2010

Katastrofa Tu-154M była największą tragedią w powojennej historii Polski. – A to, co się dzieje ze śledztwem, jest kpiną z naszego państwa – podkreśla pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej mec. Rafał Rogalski

 

Ograniczony dostęp do dokumentacji i udziału w posiedzeniach komitetu to niejedyne przeszkody ciernistej drogi w poznawaniu prawdy o przyczynach katastrofy. Klich zwraca uwagę na kluczowe dla śledztwa badanie, w którym nie wziął udziału tzw. oblot techniczny lotniska pod Smoleńskiem. Z relacji wynika, że najwięcej kłód pod nogi rzucają mu Rosjanie wtedy, gdy tylko próbuje wnikać w to, co działo się 10 kwietnia na wieży kontroli lotów. Do tej pory nie wiadomo, jakie procedury obowiązywały na tym lotnisku i kto mógł podjąć decyzję o jego zamknięciu. Zagadką pozostaje też stan techniczny sprzętu podczas katastrofy. Skrajnym dowodem na to, że próbuje się coś ukryć, jest wniosek rosyjskiej prokuratury o to, aby wyłączyć z akt część zeznań smoleńskich kontrolerów: Pawła Plusnina i Wiktora Ryżenki. Moskiewscy śledczy przysłali nawet do Polski swoją decyzję, na podstawie której przesłuchania tuż po katastrofie z 10 kwietnia przestają być obowiązujące. W zamian podkreślają wagę przesłuchań z sierpnia. Pytanie: dlaczego kontrolerzy mieliby mieć lepszą pamięć po kilku miesiącach niż tuż po katastrofie? Ich słowa są niebywale ważne dla śledztwa. To oni przecież utrzymywali załogę tupolewa w przekonaniu, że samolot prawidłowo zbliża się do płyty lotniska, czyli jest na tzw. ścieżce podejścia, chociaż tak nie było. Podobne rozbieżności są w ocenie wysokości, na jakiej był samolot.

Podczas lotów VIP-ów standardowo włącza się aparaturę, która wykonuje zdjęcia ekranów z podejścia samolotu do radiolokatorów. Dzięki temu można by było określić położenie samolotu, sprawność sprzętu na wieży kontroli lotów oraz to, czy obsługa naziemna nie wprowadzała pilotów w błąd. Jednak w tym miejscu postępowania pojawia się następna zagadka, o której mówi płk Klich. W czasie przesłuchania jeden z oficerów mówił, że urządzenie fotografujące działało, bo własnoręcznie je sprawdzał. – Kiedy poprosiliśmy o materiał, powiedziano nam, że żadnej pracy tych urządzeń nie stwierdzono, nie ma żadnych zapisów – mówi jedyny polski ekspert pracujący przy MAK. – W związku z tym poprosiliśmy nawet, żeby to, co w tych urządzeniach jest, przekazano nam, a my postaramy się znaleźć w Polsce specjalistów, którzy może choć częściowo odczytają zapisane materiały. Niestety, do tej pory nic nie otrzymaliśmy.

Podobnie sytuacja wygląda z dokumentacją zapisów z rejestratora lotu samolotu Ił-76, który wykonał dwukrotnie nieudane podejście do lądowania tuż przed katastrofą polskiego samolotu Tu-154 M. – Takich zapytań jest, niestety, znacznie więcej – podkreśla płk Klich.

Złamano konwencję chicagowską

Dziurawy projekt raportu MAK został przesłany już do Polski. Nasz rząd jednak zachowuje się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, jakie to może mieć konsekwencje dla śledztwa. Został on bowiem sporządzony z pominięciem wielu dowodów oraz pogwałceniem wymogów międzynarodowych. – Wszystko wskazuje na to, że projekt ma gigantyczne braki. I – w mojej ocenie – jest on zwiastunem wielkiego międzynarodowego skandalu – podkreśla Polaczek. Jego zdaniem, powinniśmy się obawiać dalszego braku działań naszego rządu. Polska do dziś nie wystąpiła bowiem o przedłużenie 60-dniowego terminu odpowiedzi w sprawie poprawek do raportu, mimo że konwencja chicagowska daje taką podstawę.

Według niektórych ekspertów, jedyną nadzieją na dokładne przeprowadzenie śledztwa jest odrzucenie raportu. Z tego, co relacjonował w sejmie Edmund Klich, wynika, że nie tylko jest w nim wiele uchybień, ale także został on sporządzony niezgodnie z konwencją chicagowską. Dlatego też rząd powinien zdecydować, czy poskarżyć się do instytucji międzynarodowych. Wówczas w badanie przyczyn mogliby się zaangażować europejscy eksperci. Jeżeli wszystko zostanie po staremu, to polskie władze nadal będą broniły rosyjskiej wersji śledztwa, tak jak to ma miejsce w sporze między Edmundem Klichem a min. Jerzym Millerem.

Podczas gdy płk Klich upiera się, że lot do Smoleńska był wojskowy, minister z rządu Tuska mówi, że to przecież nie ma znaczenia. – Jeżeli przyjmiemy, że był to lot cywilny – jak chcą Rosjanie – to w takim przypadku całość odpowiedzialności spada na pilotów – tłumaczy Klich. – Inaczej będzie rozkładała się odpowiedzialność, gdy lot zostanie uznany za wojskowy.

Publiczny spór, w jaki wdał się min. Miller z płk. Klichem, świadczy o tym, jak ważną kwestią jest ustalenie statusu feralnego lotu. A także o tym, jak bardzo rząd jest zdeterminowany, aby pomóc Rosjanom przeforsować ich wersję, nawet jeśli nie ma nic wspólnego z rzeczywistością i jest sprzeczna z interesem Polski. Zdumiewające jest bowiem, że ten sam samolot lecący 7 kwietnia w oficjalnych dokumentach rządowych nazwano „wojskowym statkiem powietrznym”. Pytanie: co się więc z nim stało przez 3 dni, że Tu154M przestał być wojskowy?

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...