Do księgarń trafia książka Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”. Chyba żadne środowisko, które funkcjonowało legalnie w PRL-u i prowadziło w tamtych czasach legalną, publiczną działalność, nie wykonało takiej pracy nad własną przeszłością jak środowisko „Tygodnika”. Płacąc zresztą za to także swoją cenę...
Ów niepisany, ale praktykowany model niemiecki zakłada więc, że historyk lub zespół historyków prowadzi badania archiwalne – w sposób swobodny, bez żadnych nacisków. Zarazem zleceniodawca nie jest zobowiązany do bezkrytycznego zaakceptowania wniosków historyka; może się zresztą okazać (przykładem niedawna burzliwa debata wokół raportu o brunatnym uwikłaniu niemieckiego MSZ-u), że różne osoby związane ze zleceniodawcą (w tym przypadku: berlińskim MSZ) będą mieć różne opinie. Ale, niezależnie od tego, efekty badań historycznych są upubliczniane (zwykle w postaci książki) – aby pokazać fakty oraz ich interpretacje, i aby mogła wokół nich toczyć się otwarta, publiczna dyskusja.
Takie były intencje kilku osób – byłem w tym gronie – które jesienią 2007 r. zapytały Romana Graczyka, czy podjąłby się zbadania, co na temat „Tygodnika” zawiera dawne archiwum SB oraz co z tego wynika.
Teczki i ludzie
Na marginesie odnotujmy rzecz dotyczącą kwestii technicznych, takich jak sfinansowanie pracy mającej potrwać przecież kilka lat: tak się dobrze złożyło, iż wtedy, w roku 2007, IPN planował szerszy projekt badawczy na temat inwigilacji przez SB różnych redakcji i Roman Graczyk mógł zostać zatrudniony przez Instytut (co kwestię finansowania badań rozwiązywało także w tym sensie, że nikt nie może dziś sformułować zarzutu, który pojawiłby się zapewne, gdyby jego pracę finansował sam „Tygodnik”). Ostatecznie z tego większego projektu ostał się chyba tylko temat inwigilacji „TP” (przynajmniej nic nie wiadomo publicznie o tym, aby podobną kwerendę podjęły inne redakcje pism istniejących przed 1989 r.).
A dlaczego właśnie Graczyk? Nieco wcześniej, w styczniu 2007 r., ukazała się w wydawnictwie Znak jego książka „Tropem SB. Jak czytać teczki”. Zamysłem Graczyka, jak wtedy tłumaczył, było „napisanie miniprzewodnika po archiwum IPN”. Skoncentrował się na inwigilacji przez SB w początkach lat 60. krakowskiej inteligencji katolickiej; opisał przypadki czterech osób z tego środowiska: zastępcy dyrektora Znaku, redaktora technicznego, członka zarządu KIK-u i kierowcy „TP”. Wszystkich czterech SB „podchodziła” z propozycją współpracy, z różnym skutkiem.
W książce tej – generalnie dobrze przyjętej przez ludzi z szeroko rozumianych środowisk „Tygodnika” i Znaku (dziś są to już – od ponad 8 lat – dwie osobne firmy, złączone jedynie wspólną historią; „Tygodnik” nie ma żadnego wpływu na to, jakie książki Znak wydaje) – Graczyk pokazał, że fakt zarejestrowania kogoś w roli TW może być punktem wyjścia do poszukiwań i stawiania pytań: dlaczego? co się za tym kryje? Sformułował też własny styl badawczy, który streścić można tak: to, w jakim charakterze ktoś był zarejestrowany przez SB (kandydat na TW, TW, kontakt operacyjny), to jedno; drugie, ważniejsze jest ustalenie, co faktycznie ten ktoś robił – dopiero wtedy można ocenić charakter jego kontaktów.
Atutem Romana Graczyka było i to, że przez osiem lat pracował w „Tygodniku” (1982-90), poznał specyficzną „socjologię”, klimat miejsca, realia tamtego czasu. A także poznał osobiście większość ludzi z krakowskiego środowiska „Tygodnika” i Znaku.
To ostatnie było atutem – ale, dla Graczyka, także obciążeniem. Również dlatego jestem mu wdzięczny, iż podjął w ogóle ten temat. Wiem, że pracując nad książką i podejmując próby rozmów z ludźmi, których miała dotyczyć, był pod coraz większą presją – wynikającą także z faktu, iż postacie, o których pisał, odegrały w jego życiu istotną rolę. Jak Pszon, jego, jak pisze, „guru”.
Ale jest tu coś jeszcze, obciążenie jeszcze jednej, szczególnej natury: ludzie żyjący to dziś osoby starsze. Zapewne spotykając się z nimi, Graczyk musiał zadawać sobie pytanie: jak oni to przeżyją? Mogę sobie to wyobrazić, gdyż doświadczyłem tego przy okazji sprawy księdza Malińskiego: będąc przekonanym, że trzeba ją wiarygodnie wyjaśnić, zadawałem sobie właśnie pytanie: czy go to, mówiąc otwarcie, nie zabije? I modliłem się, aby tak się nie stało.
„Tygodnik” i (własna) przeszłość
W środowiskach niechętnych „Tygodnikowi Powszechnemu” można usłyszeć opinię, że „święte krowy” z Krakowa uciekają od własnej przeszłości, boją się jej, próbują zamieść pod dywan itd. Dla tych, którzy tak twierdzą, jest to oczywista oczywistość, niewymagająca dowodów.
Tymczasem rzecz wygląda zgoła inaczej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.