Wobec przeszłości

Tygodnik Powszechny Tygodnik Powszechny
Nr 7/2011

Do księgarń trafia książka Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego”. Chyba żadne środowisko, które funkcjonowało legalnie w PRL-u i prowadziło w tamtych czasach legalną, publiczną działalność, nie wykonało takiej pracy nad własną przeszłością jak środowisko „Tygodnika”. Płacąc zresztą za to także swoją cenę...

Była wczesna jesień 2005 r.

Zbliżała się 10. rocznica śmierci Mieczysława Pszona: człowieka, który od początku lat 70. był jednym z politycznych mózgów redakcji „Tygodnika”. Był także jednym z architektów tego, co nazywa się polsko-niemieckim pojednaniem. W tej ostatniej roli występował przez wiele lat w cieniu, od połowy lat 60. prowadząc konsekwentną i pozytywistyczną pracę u podstaw. Polityczne owoce wydała ona w roku 1989 – gdy Pszon, już w roli pełnomocnika premiera Mazowieckiego, dzięki swym kontaktom w Republice Federalnej mógł położyć podwaliny pod nowe relacje polsko--niemieckie. To osobny temat; poświęcono mu zresztą grubą książkę: wydaną w 1996 r. antologię „Polacy i Niemcy pół wieku później” (byłem jej pomysłodawcą i redaktorem, razem z Januszem Poniewierskim). Miała to być księga pamiątkowa na jego 80. urodziny – nie zdążyliśmy, zmarł 5 października 1995 r.

Gdy Mieczysław Pszon umarł, Jerzy Turowicz napisał o nim: ,,Był człowiekiem skromnym, nigdy nie żądającym niczego dla siebie, zawsze stojącym z boku, nie wybijającym się do przodu – tak, jakby nie znał swojej własnej wartości. Był wreszcie człowiekiem obdarzonym wielkim poczuciem humoru. Nie lubił mówić o sobie, ani o ciężkich latach więzienia [Pszon siedział 8 lat, skazany przez PRL-owski sąd za „szpiegostwo” najpierw na śmierć, a potem dożywocie; wyszedł w 1955 r. na fali „odwilży” – WP]. A jeśli mówił, to nieraz z humorem właśnie, jakby to Go nie dotyczyło, chociaż wiedzieliśmy, że zwłaszcza miesiące spędzone w celi śmierci zostawiły głęboki ślad w jego podświadomości, i że te przeżycia raz po raz wracały do niego w snach”. I dodał: „W redakcji był jednym z najwierniejszych”.

Pszon, czyli „Szary”?

Pracując nad portretem Pszona, mającym ukazać się na 10. rocznicę śmierci – spotkałem się z jego synem Jerzym, historykiem pracującym w krakowskim oddziale IPN. Chciałem nagrać jego wspomnienia o ojcu. Podczas rozmowy Jerzy Pszon nieoczekiwanie powiedział, że ojciec figuruje w archiwum SB jako tajny współpracownik, pod dwoma pseudonimami: „Geza” i „Szary”. Wyciągnął dokumenty, do których dotarł. Kłopot polegał na tym, że wynikały z nich wnioski sprzeczne. W jednych Mieczysław Pszon figurował jako „Szary” i „Geza”. Ale istniał też dokument, w którym mowa była o tym, iż nie udało się go zwerbować.

Jerzy Pszon próbował wyjaśnić, co kryje się za faktem, iż ojciec przez kilkanaście lat był zarejestrowany jako TW. Jak mówił, istniała możliwość, iż zgodził się on na współpracę z SB, aby ratować przed więzieniem jego, Jerzego. Za co? Miał dwie hipotezy. Pierwsza: że esbecja zaszantażowała ojca po tym, jak pod koniec lat 60. Jerzy wdał się w bójkę w krakowskiej restauracji z pracownikiem sowieckiego konsulatu. Druga: że esbecy namierzyli Jerzego podczas demonstracji w marcu 1968 r. Podczas rozmowy odniosłem wrażenie, jakby Jerzy Pszon miał poczucie winy wobec nieżyjącego już ojca. A w każdym razie, że opowiedzenie jego historii traktuje jako swoje zadanie.

Ojciec i syn

To, że Mieczysław Pszon spotykał się z esbekami, nie było tajemnicą dla nikogo w „Tygodniku” – ani w latach 80., ani potem. Wszyscy wiedzieli, że razem z Krzysztofem Kozłowskim był niejako „oficjalnym” delegatem redakcji do spraw trudnych, w tym, jak było trzeba, do „interwencyjnych” rozmów z SB.

Ale tajny współpracownik?! On, człowiek, który spędził II wojnę w podziemiu, który po 1945 r. był ostatnim delegatem emigracyjnego rządu RP na Małopolskę, za co de facto (a nie za żadne „szpiegostwo”) został przez komunistów skazany na „czapę”? On, legenda „Tygodnika”? On, człowiek, którego – niech czytelnik wybaczy osobiste wyznanie – tylu z nas, wówczas „Tygodnikowej” młodzieży, po prostu kochało, jak się kocha własnego dziadka (taka była różnica wieku), trochę szorstkiego, ale w gruncie rzeczy na swój sposób dyskretnie opiekuńczego? Tak – Jerzego Turowicza czy Krzysztofa Kozłowskiego się szanowało, natomiast Mieczysława Pszona nie tylko szanowało, ale też kochało.
 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...