„Tu mieszka dobry ksiądz" - wydrapał ktoś na drzwiach mieszkania ks. Jana Ziei w Radomiu. Był rok 1924. A może 1925? Radom - miasto robotnicze, nazywane wtedy „socjalistycznym" albo wręcz „czerwonym". Ludzie niechętnie odnosili się do Kościoła. Tymczasem na rekolekcje dla robotników głoszone przez ks. Jana przyszły tłumy.
Ksiądz Zieja starał się więc o przeniesienie do innej diecezji. Wziął go pod swoje skrzydła biskup diecezji pińskiej Zygmunt Łoziński, dziś kandydat na ołtarze. Przydzielił Ziei parafię w Łahiczynie. Po śmierci biskupa Łozińskiego w 1932 r. Zieja zaczął studiować judaistykę, a potem został kapelanem sióstr urszulanek, zgromadzenia utworzonego przez św. Urszulę Ledóchowską. Matka założycielka była nim zachwycona.
Gdy któregoś dnia na spacerze zapytał miejscowych chłopów - z których większość była prawosławna - czego im potrzeba, usłyszał: „Chcemy się uczyć". Uczył więc ich za darmo matematyki, logiki, języków. Na katechezę wysłał ich do batiuszki. Wrócili po kilku dniach mówiąc, że batiuszka chce pieniędzy. Zieja zorganizował więc katechezę ekumeniczną. Na wykłady przychodzili nawet Żydzi.
trzeba im pomóc
W1939 r. Jan Zieja został kapelanem powstającego w Laskach Zakładu dla Ociemniałych, wokół niego organizowało się całe środowisko katolików. Przyjeżdżali tam na rekolekcje, wykłady, spotkania, w których trakcie mogli podyskutować, wymienić się poglądami, zapoznać się z nowymi nurtami myśli katolickiej.
W czasie wojny był kapelanem Szarych Szeregów. Młodzi przychodzili do niego ze swoimi problemami, zwierzali się z konfliktów z dorosłymi, wątpliwości w wierze. Odpowiadał spokojnie, bez lekceważenia. Czuli, że cały jest dla nich. Spowiadał idących do walki. Kiedy przychodzili i skarżyli się na swoją grzeszność, odpowiadał: „Nie ważne jak się upada, ważne -jak się podnosi".
Gdy wysłuchał opowieści Władysława Bartoszewskiego wstrząśniętego złem, którego doświadczył, powiedział mu: „Bóg chciał, żebyś przeżył. Po co, jak myślisz? Nie po to, żebyś się nad sobą litował, ale po to, żebyś był świadkiem prawdy. Żebyś wiedząc, że istnieje tak straszne zło, upewnił się, że musi istnieć dobro. Są wokół nas ludzie nieszczęśliwi, cierpiący. Trzeba im pomóc! (...) Rozejrzyj się wokoło. Czy wiesz, co się dzieje w getcie?".
Ks. Jan Zieja sam był mocno zaangażowany w pomoc Żydom, współpracował z Radą Pomocy Żydom „Żegota" i z katolicką organizacją Front Odrodzenia Polski, która także starała się zapewniać pomoc Żydom. Był kapelanem Komendy Głównej AK. Jak godził to ze swoim skrajnym pacyfizmem? Wielu pytało go o to. Odpowiadał wtedy: „Każdy człowiek musi tutaj wybierać za siebie. Nikt nie może mu dyktować; on sam ma podjąć decyzję. Dla mnie - ja tak przyjąłem - jest to droga wyrzeczenia się przemocy, ale widzę, że u innych ta sprawa inaczej wyglądała. Muszę uszanować sumienie każdego człowieka. Każdy odpowiada za siebie, tak samo jak ja. Kiedy się bierze Ewangelię i wszystko zestawi razem, nie tylko jedno zdanie czy jakieś powiedzenie, ale całość, zostaje właśnie to: ty odpowiadasz i on odpowiada. Ty inaczej, on też inaczej, ale wszyscy odpowiadamy przed Chrystusem, jak Go zrozumieliśmy".
Ksiądz Zieja został ranny w Powstaniu Warszawskim, wzięty do niewoli i umieszczony w obozie przejściowym w Pruszkowie. Dzięki pomocy życzliwych ludzi uciekł z obozu i dotarł do Krakowa. Pod wpływem sugestii kardynała Adama Stefana Sapiehy, metropolity krakowskiego, udał się na Pomorze, aby służyć pomocą duszpasterską Polakom wywiezionym na przymusowe roboty. Po wojnie został przydzielony do parafii w Słupsku. Tam założył uniwersytet ludowy i pierwszy w Polsce dom matki i dziecka.
masz prawo czuć się chrześcijaninem
Powrócił do Warszawy w 1949 r. Jako jeden z nielicznych, wbrew episkopatowi, publicznie wypowiedział się w obronie aresztowanego w 1953 r. prymasa Wyszyńskiego. Zyskał wówczas od władz miejskich miano „uciążliwego obywatela", a pocztą wysłano żądanie, by opuścił miasto. Przez rok przebywał w Zakopanem, potem powrócił do Warszawy i został rektorem kościoła sióstr wizytek. W 1960 r. ciężko zachorował. W 1963 r. został zwolniony z pracy diecezjalnej. W 1968 r. zamieszkał w Szarym Domu Sióstr Urszulanek w Warszawie, gdzie spędził resztę życia. Nie przestał się jednak angażować społecznie. Był członkiem Komitetu Obrony Robotników (zorganizowanego po wydarzeniach radomskich w 1976 r.), sympatykiem „Solidarności" (1980 r.).
Nie był jednak typem politykującego księdza - wszędzie tam, gdzie się angażował, szukał przede wszystkim sposobu na realizację Ewangelii. Na spotkaniach najczęściej milczał, był zasłuchany. Rozmawiał z tymi, którzy chcieli się dzielić z nim swoim światem duchowym, niezależnie od tego, czy byli wierzący czy nie. Do Jacka Kuronia, który miał ogromne wątpliwości, czy wierzy w Boga, mówił: „Jeśli o tym tyle myślisz, to znaczy, że wierzysz". Kuroń pisał do niego z więzienia: „Dzięki Ojcu spotkałem się z wiarą całkiem od faryzeizmu wolną (…). Zrobiłem sobie w Wielkim Tygodniu rekolekcje. Czytałem Pismo Świête, pościłem, medytowałem. Przyłapałem się jednak na tym, że zamiast swoimi - zajmuję się grzechami kleru". Pytał też, czy jeśli traktuje słowa Pisma Świętego jako zadanie do wykonania, tu i teraz, to znaczy, że jest chrześcijaninem. Zieja mu odpisał: „Tak, masz prawo czuć się nazywać się chrześcijaninem szukającym swej drogi, skoro czynisz wysiłek, by każdego dnia żyć w prawdzie i w miłości (...)".
Sam Zieja jednak nie mógł długo znaleźć spokoju. Jego radykalne poglądy nie odpowiadały często zarówno władzom państwowym, jak i kościelnym. Przenoszono go z parafii na parafię, zmieniano funkcje. Przeżywał to boleśnie, ale był konsekwentny. W 1975 r. spisał swoje przemyślenia w broszurce „Myśli o odnowie życia kościelnego w Polsce". Drogą do tej odnowy miała być m.in. zmiana postawy księży. Zieja uważał, że powinni stać się dla swoich parafian braćmi pośród braci: „Żadnych mantoletów, fioletów, purpur, łańcuchów i tym podobnych fatałaszków" - pisał. Żadnego płacenia za chrzty, śluby, pogrzeby i Msze, bo to „pachnie handlem". Posługi religijne jednakowe dla „pobożnych i gorszycieli, a nawet i dla niewierzących lub innowierców, jeżeli o to poproszą". Funduszami kościelnymi powinna zarządzać Rada Parafialna, w myśl hasła: „Nic w parafii bez parafian". Zwierzchnicy nie traktowali tych postulatów poważnie.
podobnych do mnie są miliony
Zmarł 19 października 1991 r. We wspomnieniach pojawia się przede wszystkim jako człowiek głębokiej modlitwy i radykalnego ubóstwa. Święta Urszula Ledóchowska nazywała go szaleńcem Bożym. Na zdjęciach z ostatnich lat życia ks. Jan Zieja przypomina prawosławnych jurodiwych: szczupła, pociągła twarz, orle rysy, niebieskie oczy, spojrzenie przenikliwe i trochę nieobecne, długa siwa broda. Niektórzy porównują go do starotestamentowych proroków.
Wielu wspomina, że właśnie jemu zawdzięcza swoje nawrócenie. Między nimi jest Jerzy Zawieyski, który po wysłuchaniu kazania ojca Jana, wyspowiadał się u niego z całego życia: „To prawdziwie Święty - pisał o nim w listach - wobec którego czuję swoją małość, aż do bólu".
O swej przemianie duchowej pod wpływem rozmowy z Janem Zieją pisała też Anna Iwaszkiewiczowa, żona Jarosława Iwaszkiewicza: „Jakby straszliwe jakieś od lat ropiejące i zakrzepłe wrzody trzeba było rękami własnymi rozrywać. (…) Słowa, jakie usłyszałam, kiedy to wszystko wreszcie z siebie wyrzuciłam, to było jakby jakieś najbardziej subtelne, a bezpośrednie dotknięcie samego serca. Wszystko jakoś uciszało się".
Sam Zieja pisał o sobie w książce „Życie religijne": „Jestem człowiekiem, jestem Polakiem, jestem chrześcijaninem (...). Imię moje człowiek. Nie jestem na ziemi sam. Podobnych do mnie są miliony".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.