Konflikt pokoleń

Wieczernik 181/2011 Wieczernik 181/2011

Jak często my, rodzice, krytykujemy rzeczy których po prostu nie rozumiemy, jak często (choćby podświadomie) traktujemy nasze dzieci jak swoją własność

 

Dzieci nie buntują się przeciwko nam – ale bywa, że buntują się przeciwko naszym niekonsekwencjom, przeciwko naszej hipokryzji i nieuczciwości. Najlepszą i najprostszą metodą na zrażenie naszych dzieci do wyznawanych przez nas wartości (w tym także do wiary i relacji z Chrystusem!) jest doprowadzenie do sytuacji w której co innego naszym dzieciom mówimy, a co innego realizujemy w życiu. Dzieci każdy przejaw nieuczciwości i hipokryzji natychmiast zauważą (nie łudźmy się, że uda nam się coś ukryć…) i natychmiast zaczną kontestować wartości które mama i tata głoszą, ale którymi sami nie żyją. To klasyczne, podręcznikowe wręcz podłoże „konfliktu pokoleń”…

Po drugie: przecież wychowujemy nasze dzieci do tego, aby potrafiły być w życiu samodzielne. Nie osiągniemy tego wyznaczając dziecku każdy krok i usiłując narzucać mu wyłącznie swoją wizję drogi jego rozwoju. Aby dziecko stało się samodzielne, musi tę samodzielność stopniowo zdobywać. A to wiąże się z samodzielnymi wyborami. A samodzielność wyborów wiąże się z tym, że dziecko nie zawsze wybierze tak, jak rodzice by tego chcieli. Uszanujmy to.

Co więcej – samodzielność wyborów wiąże się także z tym, że nasze dzieci będą popełniać błędy, że nie raz w życiu sparzą się i dadzą się zranić. I to także jest normalne. W pewnym wieku możemy oczywiście po prostu siłą powstrzymać dziecko przed zrobieniem głupstwa – ale kiedy będzie nieco starsze, możemy już tylko tłumaczyć mu i liczyć na to, że nasze wychowanie i przekazana mądrość uchronią je przed złem. A potem przychodzi wiek, kiedy nic już nie możemy dzieciom kazać czy zabronić – możemy co najwyżej wyrażać swoje zdanie i być „pod ręką”, kiedy testujący swoja samodzielność człowiek potrzebuje pocieszenia i opatrzenia ran. Taka jest kolej rzeczy.

Po trzecie: dzieci naprawdę nie są nasząasnością. Pełnimy wobec nich rolę służebną: przekazujemy im życie (nie „dajemy”, bo dawcą ich życia jest Ktoś zupełnie inny…), troszczymy się o ich zdrowie i rozwój, wychowujemy je i uczymy – nie po to, aby realizowały nasze plany, nasze wizje życia, nasze marzenia, ale właśnie po to aby mogły kiedyś oderwać się od nas, „wyfrunąć z gniazda” i zacząć żyć samodzielnie. Nie możemy zmusić ich do niczego – w każdym razie w dłuższej perspektywie czasowej. Nawet w sprawach najważniejszych, takich jak kwestie wiary i jej praktykowania, na dłuższą metę nie jesteśmy w stanie wymóc na naszych dzieciach życia zgodnego z tym, w co wierzymy. I nic dziwnego – skoro Bóg dał im wolność wyboru, to my nie zdołamy im jej odebrać. Ze zmuszania do wiary na siłę nic dobrego nie wyniknie.

Po czwarte: bunt może być twórczy. Jesteśmy rodzicami – ale nie jesteśmy nieomylni. To, że nasze dzieci różnią się od nas strojem, ulubioną muzyką, preferencjami w spędzaniu wolnego czasu – ale także poglądami, aspiracjami życiowymi, planami na przyszłość – nie musi być powodem sporów i zgrzytów w naszej rodzinie. Więcej – może być początkiem dobrych, twórczych zmian. Z wiekiem nam, rodzicom coraz trudniej o tym pamiętać, ale większość wielkich zmian które decydowały o historii świata zaczynała się od tego, że dzieci (choćby już dorosłe) zaczynały sięgać po coś, co rodzice (dziadowie, przodkowie, starsi) uznawali za niemożliwe lub czego w ogóle nie brali pod uwagę. Abram – idąc za słowami Nieznanego Boga – porzucił rodzinę, ziemię przodków, korzenie które w tamtych czasach znacznie bardziej niż dziś konstytuowały człowieka jako osobę i członka społeczności – i wyruszył w Drogę. Wszyscy wiemy, dokąd go ona doprowadziła. Jakub przeciwstawił się woli ojca (rzecz wówczas nie do pomyślenia!) i podstępem uzyskał jego błogosławieństwo. Stanisław Kostka – kiedy ojciec nie pozwolił mu wstąpić do zakonu – uciekł z domu i w przebraniu przemierzył pół Europy, aby zrealizować swoje powołanie. A czy wiecie, że rodzice Henryka Sienkiewicza chcieli, aby ich syn był lekarzem? Gdyby się im nie sprzeciwił, nie postawił na swoim i nie podjął studiów na wydziale filologiczno-historycznym warszawskiej Szkoły Głównej, pewnie nie mielibyśmy dziś ani Trylogii, ani „Quo vadis”.

Pewien protestancki biskup niewielkiej wspólnoty zwanej Kościołem Zjednoczonych Braci w Chrystusie nie wierzył, że człowiek kiedykolwiek będzie latał. Kiedyś, w czasie rozmowy o wynalazkach i technice, wygłosił wielokrotnie później cytowane zdanie: „Jeśliby zamiarem Boga było, żebyśmy latali, byłby zaopatrzył nas w skrzydła. Latanie jest zarezerwowane dla ptaków i aniołów.” Biskup ów nazywał się Milton Wright. Na szczęście jego synowie – Orville i Wilbur Wrightowie – odważyli się zakwestionować słowa ojca i jego głębokie przekonanie…

I na koniec jeszcze raz Bob Dylan, tym razem w tłumaczeniu Agnieszki Osieckiej. Gdybyśmy zastanowili się nad tymi słowami, może w naszych domach naprawdę zamiast konfliktu pokoleń częściej dochodziłoby do twórczego spotkania pokoleń?

Czy rzekę w swym biegu zatrzymać się da?
Czy wiatrom zabroni ktoś chmury rozgonić?
Czy może znów odżyć liść, który raz spadł?
I czy może zatrzymać się Ziemia?
Jeśli nie, czemu czasem dziwimy się tak,
Że i w nas czas wszystko zmienia.
(…)
Ojcowie i matki jeśli trudno jest wam
Sprawiedliwie osądzić waszych dzieci poglądy
To wspomnijcie, że z wami był też problem ten sam,
Wszystkie znały go już pokolenia…
Nie próbujcie z tym walczyć, bo daremny to plan,
Bowiem czas, czas wszystko zmienia.
(…)


 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...