Dobra walka to zawody o wiarę . Ona wygląda inaczej niż ta, która przychodzi nam na myśl, gdy mówimy o walce. Nie ma nic wspólnego z przemocą, agresją, wysiłkiem czy ambicjami. Nie chodzi bowiem o zwyciężenie Boga, ale o to, aby pozwolić się zwyciężyć Jemu. W drodze, 7/2008
Liczni autorzy duchowi również modlitwę ukazywali jako walkę, w której człowiek usiłuje posiąść Boga, ale napotyka opór z Jego strony. Innym razem wydaje się, że Bóg ulega ludzkiemu pragnieniu i pozwala się zwyciężyć. Jednak chwilę później On się wycofuje i zostawia człowieka samego. W ten sposób żłobi nowe głębie w jego pragnieniu i pozwala mu pragnąć z głębszych poziomów jego istoty. Przywołuje go do domu.
Gdybyśmy tylko zechcieli być przywoływani przez Boga! Niestety, często opacznie rozumiemy Jego sposób działania, gdy On próbuje nas pociągnąć do siebie. „Wszystko jest łaską” – mówiła św. Teresa z Lisieux (1873–1897), a później dodawała: „trzeba jedynie we wszystkim widzieć działanie Jezusa”. Takim stwierdzeniom wiele możemy zarzucić. Uważamy, że trzeba być realistą i mieć choć odrobinę zdrowego rozsądku, by biorąc sprawy na zdrowy ludzki rozum, zobaczyć, jak wiele przeczy obecności Boga we wszystkim.
Człowiek rozmodlony, który zwraca się do Boga w duchu i w prawdzie, zyskuje z czasem nowy wymiar dla swego rozumu. Niepojęte misterium, jakiego wiara uczy nas o Bogu, który w suwerenny sposób wykorzystuje wszystko dla swoich zamiarów, staje się tak bardzo realne, że ogarnia wszystko. To dopiero w misterium człowiek wkracza do swego domu. Gdyby tylko zechciał tam dojść, gdyby miał odwagę wejść w proces wyzwalania i zrzucił wszelkie krępujące go więzy. Przede wszystkim te zmysłowe. Jan od Krzyża nazywa ten proces nocą zmysłów. Ona znów jest swoistą kapitulacją: zaakceptowaniem tego, że Boga nie można już znaleźć na zewnętrznym poziomie, tym, na którym przywykliśmy Go szukać.
Ten, kto chce toczyć walkę do końca, wchodzi w nową noc, w której Bóg nie pozwala się już znaleźć na tym głębszym poziomie, w której również „duch” doznaje zaciemnienia. Jesteśmy prowadzeni ku wyzwoleniu nas ze wszystkich gotowych pojęć o Bogu. Wówczas może się wydawać, że Bóg absolutnie i nieodwołalnie znikł. Zdawało się nam, że po przejściu nocy zmysłów znaleźliśmy naszą prawdziwą tożsamość, że wreszcie staliśmy się „kimś”, że oto rozkwita nasze „życie duchowe”. Utrata tego całego duchowego życia oznacza radykalny kryzys tożsamości. Teraz nie chodzi o to, by stać się lepszym, świętszym, by robić postępy na drodze do doskonałości, ale o to, żeby umrzeć. Teraz już nie ja mam żyć, ale Chrystus we mnie (por. Ga 2,20). Zaakceptowanie tego, że oto moje „ja” jest zupełnie nieciekawe, że moja świętość nic nie znaczy, a to, co jedynie jest ważne, to pozwolić Bogu być świętym – oto trzecia i ostateczna kapitulacja. Teraz pozwalamy Bogu, by był Bogiem w naszym życiu.
I tu dociera do nas, że właściwie cały czas wszystko rozumieliśmy opacznie. Wydawało się, że trzeba zdobyć Boga, szukać Go, być dobrym i pięknym, aby zasłużyć na Jego miłość, walczyć z Nim, aby posiąść „błogosławieństwo”, wzruszyć Go pięknymi modlitwami. Walkę Jakubową pojmowaliśmy jako walkę, którą Jakub stoczył z Nim po to, aby to On stanął po jego stronie. Teraz rozumiemy, że od samego początku to Bóg walczył z Jakubem, by ten padł na kolana, i że to Jakub potrzebował, by Bóg „wywichnął mu staw biodrowy” (Rdz 32,26), żeby ostatecznie przed Nim skapitulować.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.