Spowiedź poety. Aleksander Wat u Ojca Pio

Przed wojną był znanym polskim komunistą. Porzucił ideologię, gdy tylko spostrzegł, że oparta jest na fałszywych założeniach – na kłamstwie, mówiąc wprost – którego tragiczną, ale przecież logiczną konsekwencją był stalinowski terror, oficjalnie przedstawiany jako wprowadzanie raju na ziemi. Głos ojca Pio, 53/2008



Odratowany po ataku epilepsji, przez lata zmagał się z lekkim paraliżem lewej części twarzy i okropnymi bólami głowy, które uniemożliwiały jakąkolwiek pracę. Medycy byli bez-radni i poza podawaniem środków przeciwbólowych nie mieli pomysłu na leczenie. A chociaż zdiagnozowano jego chorobę jako zespół Wallenberga, sam Wat skłonny był uważać, że to pozostałość po sowieckich więzieniach, i bardziej niż lekarza potrzebowałby egzorcysty. Diabeł ukąsił do przed laty, w czasach flirtu z komunizmem, a przecież on łatwo nie wyrzeka się swych zdobyczy.

Znajoma zakonnica z Lasek wspomniała mu kiedyś o włoskim kapucynie-cudotwórcy, do którego ze wszystkich stron ciągną tłumy wiernych i wielu wraca uzdrowionych, a im bardziej władze kościelne próbują zrobić z niego szarlatana, tym większą cieszy się sławą.

Wat uwierzył, że zakonnik ze stygmatami uwolni go od cierpienia, jeśli nie fizycznego, to choćby duchowego. Ola tym razem była bardziej sceptyczna – dziwne, bo przecież to ona zawsze była bardziej otwarta na Boże działanie. Może dlatego, że wojenne przeżycia, tułaczka z kilkuletnim synem po stepach Kazachstanu w poszukiwaniu męża, otarcie się o śmierć z głodu i mrozu nauczyły ją, że tak naprawdę człowiekowi bardziej niż cudu, który uwalnia od cierpień, potrzeba siły pozwalającej te cierpienia na co dzień znosić. A może po prostu lepiej znała swego męża niż on sam i spodziewała się, że to znowu jakaś idée fixe, która rozbije się w zetknięciu z rzeczywistością, powszechnością, fizycznością i skończy kolejnym rozczarowaniem albo i większą katastrofą.

Jednak przyjaciele w Rzymie kusili opowieściami o niezwykłych uzdrowieniach za sprawą padre Pio. Zachęcał do podróży sam Ignazio Silone, pisarz i intelektualista, którego trudno podejrzewać o fanatyzm i wiarę w zabobony. Spośród jego znajomych wielu zawdzięczało kapucynowi powrót do zdrowia czy też pomoc w skomplikowanych sprawach. W Taorminie pewna właścicielka hotelu, która od lat organizowała pielgrzymki do San Giovanni Rotondo, wypożyczyła Watowi rękawiczkę stygmatyka, przesiąkniętą krwią i jodyną, którą całą noc przykładał do obolałej głowy, co jednak nie przyniosło żadnego skutku. Znajomy baron napisał mu list polecający do zakonników – klamka zapadła.

***

Do hotelu, gdzie taormiński baron zarezerwował im pokój, nie było daleko. Gdy odpoczęli nieco po podróży, wybrali się na zwiedzanie miasteczka, a potem do klasztoru, cztery kilometry nowo budowaną drogą, jeszcze niedawno przebiegającą przez puste pola, a teraz obrastającą domami, hotelami, restauracjami. Cud gospodarczy, który według prasy od-mieniał powoli Włochy, tu już się dokonał i to bynajmniej nie za sprawą polityków czy ekonomistów.

Z daleka wzrok przyciągała monumentalna sylwetka szpitala z białego marmuru, oddanego do użytku przed dwoma laty, w której cieniu ginął nie tylko maleńki kościółek i klasztor, ale i nowy, większy kościół, jeszcze w budowie, w rusztowaniach, który pomieści tysięczne tłumy odwiedzające to święte miejsce.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...